Na tyle, że uniemożliwił wtedy potwierdzenie zmiany nastawienia, które pozostało negatywne. Wczorajsze notowania rozpoczęły się od wzrostu, ale popyt nie był w stanie poważnie podnieść rynku. Przyszła pora na spadek cen. To krótkie przypomnienie przebiegu dwóch pierwszych sesji jest ważne, by odnieść się do tego, co miało miejsce wczoraj. Na razie nie ma bowiem poważnych przesłanek za tym, by przyznać którejś ze stron przewagę. Owszem, nastawienie pozostaje negatywne, ale przyznajmy, że dzieje się to nieco przez przypadek. Faktycznie mamy do czynienia z równowagą. Rynek nie może się zdecydować, czy iść śladem indeksów amerykańskich, których wartości wyznaczają nowe rekordy trendu, czy też poddać się korekcie. Jeden scenariusz wiąże się ze wzrostem cen i atakiem na dotychczasowe szczyty na warszawskim parkiecie, a drugi wiązałby się z przełamaniem poziomu dołka na 2630 pkt.
Niedźwiedziom przeszkadza fakt, że wzrost cen w USA (u nas mamy co najwyżej trend boczny) odbywa się powoli i systematycznie. Na wykresach widać dywergencje, co ma być przesłanką za tym, że wzrost już za bardzo nie pociągnie. Przecież musi się kiedyś pojawić korekta. Z drugiej strony mamy byki, które widzą sprawy z nieco innej perspektywy. Oczekiwania co do wyników w tym roku są optymistyczne, a tym samym korekta, jeśli przyjdzie, będzie okazją do zajmowania długich pozycji. Zresztą na to liczy także część obecnych niedźwiedzi. I być może tu tkwi problem. Oczekiwanie na korektę, która w powszechnej świadomości ma być okazją do kupna, może trwać całkiem długo. Nie ma się co zżymać na brak uzasadnienia dla zwyżki. Rynek ma uzasadnienie długoterminowe, na co wskazują dane makro. Może więc w ogóle nie będzie korekty? Albo pojawi się za miesiąc lub dwa? Dywergencje tak na samych wykresach cen, jak i te innego rodzaju, jak choćby wskazujące na coraz węższy rynek, są tylko przesłankami możliwości zakończenia wzrostu, ale nie są sygnałem do jego zakończenia. Tu potrzeba sygnału sprzedaży, a tymczasem wsparciem jest poniedziałkowa wyspa.