Wojna izraelsko-irańska zastała mnie w Jordanii. O zagrożeniu dawały znać alarmy lotnicze. Poza tym jednak życie toczyło się tam normalnie. Rano 13 czerwca 2025 r. zwiedzałem Petrę – imponujące, starożytne miasto wykute w skale około 2 tys. lat temu. To główny, ikoniczny zabytek Jordanii – ukazany choćby w filmie „Indiana Jones i ostatnia krucjata”. W pewnym momencie rozległ się dźwięk syren alarmowych. Zastanawiałem się, co to oznacza. „Czy to jakiś zamach terrorystyczny lub wypadek? A może tylko ćwiczenia?”. Po niebie przeleciały myśliwce. Dopiero po wyjściu z Petry i odzyskaniu dostępu do internetu dowiedziałem się, jakie są przyczyny tego alarmu. Izrael dokonał spektakularnego uderzenia w szereg celów w Iranie, a Irańczycy odpowiedzieli salwami rakietowymi i falami dronów, które znalazły się również w jordańskiej przestrzeni powietrznej. Nisko przelatujące myśliwce Królewskich Sił Powietrznych Jordanii obserwowałem też w mieście Madaba (znanym z bizantyńskich mozaik). W Ammanie, jordańskiej stolicy, kilka razy w ciągu nocy odzywały się syreny alarmów przeciwlotniczych. Mało kto się jednak nimi przejmował. W hotelu, w którym się zatrzymałem, odbywało się akurat wesele. Ubrani na europejską modłę państwo młodzi wysiedli z nowiutkiego, białego kabrioleta mercedesa. Kamerzysta i fotograf przez dłuższą chwilę uwieczniali pannę młodą i jej śnieżnobiałą suknię. Na recepcji czekała na nowożeńców beduińska kapela (w skład której wchodził również kobziarz). Grała głośno i skocznie, a goście weselni śpiewali, klaskali i pokrzykiwali. Obok młodych dziewczyn w islamskich chustach bawiły się dziewczyny bez chust, w drogich sukienkach, o mocno opalonej skórze, hebanowych włosach i dużych ciemnych oczach. Wojna gdzieś się tam trwa, rakiety lecą na Izrael, a życie nadal się toczy…
Zarabiać na piachu
Podczas wycieczki odbierałem oczywiście wiadomości od znajomych z zapytaniami, czy jestem bezpieczny i czy mam świadomość, że jestem „w oku cyklonu”. Nie było jednak ani jednego momentu, w którym czułbym się podczas tej wyprawy niebezpiecznie. Wręcz żałowałem, że nie dostrzegłem na niebie irańskich rakiet lecących przeciwko państwu żydowskiemu. (Na platformie X było wówczas sporo filmów z libańskich wesel oraz innych nocnych imprez, podczas których można było obserwować na niebie takie „fajerwerki”.) Miałem to szczęście, że wylot do kraju miałem planowo przez lotnisko w egipskim Szarm el-Szejk i nie musiałem się przejmować zamknięciem przestrzeni powietrznej nad Jordanią. Nie da się jednak ukryć, że wojna izraelsko-amerykańsko-irańska skutecznie zniechęciła w wielu turystów do planowania urlopów w Jordanii oraz w innych krajach Bliskiego Wschodu. Uderzyła więc rykoszetem w jeden z filarów tamtejszych gospodarek.
Pomnik Węża Miedzianego na Górze Nebo. Stąd ponoć Mojżesz oglądał ziemię Izraela.
W Jordanii już i tak dawała o sobie znać turystyczna flauta. W Petrze nie widać było tłumów (może dlatego, że odwiedzaliśmy ją wcześnie rano, przed głównymi falami turystów), a lokalni sprzedawcy pamiątek sprawiali wrażenie raczej zdesperowanych. Gdy zwiedzaliśmy inne zabytki, nasz autokar był zwykle jedynym na parkingu. Nawet plaże nad Morzem Martwym były dosyć puste. Zapewne turystów odstraszała trwająca od października 2023 r. wojna sąsiedniego Izraela z Hamasem. Wiele osób nie zdaje sobie bowiem sprawy z tego, że Jordania jest krajem stosunkowo bezpiecznym, w którym zamachy terrorystyczne zdarzają się dużo rzadziej niż we Francji czy w Niemczech. Z tego, co słyszałem od samych Jordańczyków, ruch turystyczny spadł tam mocno po 2022 r. Wcześniej przyjeżdżało tam dużo turystów z Rosji. Wojna o Ukrainę oraz związane z nią sankcje mocno osłabiły jednak napływ urlopowiczów z tego kierunku. Nad Morzem Martwym ponoć widać też dużo mniej rosyjskich influencerek przyjeżdżających tam, by pielęgnować swoją urodę miejscowymi minerałami i kosmetykami.