Za nami kolejna sesja w USA, która zakończyła się wyznaczeniem nowych rekordów trendu, jaki trwa od marca 2009 roku. W przypadku indeksu Nasdaq jest to faktyczne powiększenie skali wzrostu, który już odnosi się nie do poziomów kryzysowych, ale do poziomów po pęknięciu bańki internetowej.
Co do samej sesji, to wiele powiedzieć nie można. Zmiana wartości indeksów w USA była niewielka. To ledwie kilka dziesiątych procenta. Nawet trudno stwierdzić, co faktycznie było motorem tej zwyżki. Publikacje wyników finansowych mają w tym swój udział, ale nikt nie wspomina o publikacjach danych makro, które są mało pocieszające. W szczególności w porównaniu z podobnymi zmianami w tym samym czasie w trakcie poprzednich cykli.
Po sesji ponownie na czołówki wyszły wyniki spółek, które tym razem nie dały powodu do zadowolenia akcjonariuszom. RIM stracił ponad 10 proc. po redukcji prognoz. Microsoft generuje dobry wynik, ale przy spadających przychodach ze sprzedaży flagowych produktów. To hamuje zapędy byków.
W sytuacji, gdy w USA ceny rosną, u nas nadal trwają wahania pod szczytami analogicznego trendu. Gracze wydają się być osłabieni powszechnym oczekiwaniem na dojście do poziomu 3000 pkt., który podobno ma zakończyć tą fazę wzrostu. Wprawdzie od kilku dni jesteśmy blisko rekordu, ale nadal nie ma próby jego pokonania. Konsolidacja jest już tak długa, że nie ma podstaw, by mówić, że to efekt przewagi popytu. Teraz na rynku mamy krótkoterminową równowagę. Czy wczorajsze podejście w górę w końcowych minutach ma pomóc w ataku na rekord? Dziś? A kto ma atakować? Londyn żyje ślubem i więcej tam dyskusji na temat kroju sukni ślubnej panny młodej niż rozmów o handlu. Przerwa w pracy w Londynie sprawia, że na nasz rynek nie będą spływać zlecenia od inwestorów zagranicznych. To będzie raczej kolejna sesja ciężkiej konsolidacji.