Wahania oczywiście mają miejsce, ale ruchy po 1–2 proc. w tych okolicznościach nie są zmianami wielkimi i nie odbiegają od normy w „zwykłych czasach". To nasuwa kilka wniosków. Wygląda na to, że na rynkach panuje przekonanie, że do porozumienia dojdzie, bo w innym razie doświadczalibyśmy właśnie ogromnej przeceny antycypującej nakreślony przez bankowego analityka scenariusz.

Rynki nadal wierzą w to, że politycy zdobędą się na odwagę i podejmą w końcu działania, a zakończą wreszcie fazę deklaracji. „Nigdy Europa nie była tak zagrożona, a ryzyko jej rozpadu nigdy nie było tak wielkie". „Czas działa przeciwko nam". To słowa Nicolasa Sarkozy'ego, które mają zdopingować europejskich polityków. Ci stoją pod ścianą, a przynajmniej ich się pod tę ścianę podsuwa. MFW zaprzecza, jakoby miał udział w przygotowaniach programu wsparcia dla Europy. EBC deklaruje, że obecna sytuacja uniemożliwia bankowi centralnemu finansowanie państw, i podkreśla swój mandat ograniczający się do walki z inflacją. Agencje ratingowe mówią o obniżkach ocen. Wszystko sprowadza się do jednego – politycy muszą działać. Czy będzie to działanie osamotnione? Myślę, że nie. Jeśli na poziomie politycznym zapadną decyzje dotyczące koordynacji polityki gospodarczej krajów strefy euro, to i MFW wyjdzie ze wsparciem, i EBC będzie musiał działać. Wiadomo, że sama polityka gospodarcza rynków w krótkim terminie nie uspokoi. Kapitał owszem. Szczyt europejski musi zakończyć się wykonaniem pierwszego kroku.

Nasz rynek w trakcie tych zawirowań trzyma się całkiem dzielnie. Wczoraj przez dłuższy czas ceny utrzymywały się blisko poziomu z poprzedniej sesji. Późniejsza fala osłabienia doprowadziła do trwałego spadku pod 2230 pkt. Minimum sesji mamy wyraźnie niżej, ale przypomnę, że nas bardziej interesuje poziom 2200 pkt. Zejście niżej będzie oznaczać powrót spadków na rynku. Wczorajsza końcówka sesji nie pozostawia optymistom wielu możliwości. Interesujący nas poziom pewnie będzie dziś testowany, o ile Europa nie dojdzie do porozumienia.