Wczorajsze notowania w USA zakończyły się niewielkim spadkiem wartości tamtejszych indeksów akcji. Niewielka zmiana z pewnością nie budzi niepokoju. Indeks przemysłowy stracił na wartości 0,21 proc., średnia pięćsetki S&P spadła o 0,33 proc., a indeks Nasdaq zmniejszył się o 0,52 proc. Wśród spółek słabością wykazał się Dell. Producent komputerów po wtorkowej sesji opublikował rozczarowujące wyniki finansowe, co wczoraj zostało zdyskontowane w ramach regularnych notowań. Dyskontowanie zakończyło się spadkiem ceny o prawie 6 proc. Wśród składników indeksu przemysłowego 20 spółek zaliczyło przecenę, a najsilniejszy cios otrzymały papiery Wall-Martu, które odnotowały spadek o 2,4 proc.
Powody spadku? Cóż, w przypadku rynku amerykańskiego można mówić o łagodnym oddaleniu się od niedawno wyznaczonych szczytów. To na naszym rynku korekta trwa już tak długo, że można ją zliczać tygodniami. Jak zawsze, gdy ceny się cofają, nasuwa się pytanie, czy to już nie koniec. Jak zawsze, gdy pada takie pytanie, pada również odpowiedź, że koniec będzie wtedy, gdy pokonane zostanie jakieś wsparcie. Samo oddalenie się od szczytów nie ma znaczenia.
W przypadku naszego rynku jest podobnie. W tej chwili możemy uznać, że nasz rynek porusza w ramach małego kanału spadkowego, który jest korektą poprzedniej zwyżki. Sytuacja na razie jest klasyczna. Kanał sprawia, że nadal z uwagą będziemy przyglądać się okolicy 2300 pkt. jako tej, która może zatrzymać fazę osłabienia. Ba, powinna, jeśli nadal mamy zakładać, że to popyt ma przewagę na rynku. Gdyby wsparcie to nie zdało egzaminu, trzeba będzie założyć, że popyt utracił swoje atuty. Byłaby to ciekawa zmiana, ale również w kontekście wysokiej liczby otwartych kontraktów mogłoby to być czynnikiem wyzwalającym większe emocje po stronie dotychczasowych byków. Póki co, walka trwa. Mamy prawdopodobnie przed sobą dynamiczną zmianę cen, którą sugeruje wysoka LOP. Problemem jest jej kierunek. W tej chwili zakładam, że będzie on wzrostowy.