Mając świadomość skróconego tygodnia notowań trudno oczekiwać fajerwerków. Poniedziałki zazwyczaj są mało atrakcyjne dla daytraderów. Nawet jeśli tym razem będzie inaczej, to co pozostaje później? Wtorek, w trakcie którego pojawi się praktycznie tylko jedna poważniejsza publikacja danych makro, którą będzie wskaźnik nastrojów amerykańskich konsumentów publikowany przez Conference Board? Pozostałe zaplanowane na ten dzień nie są takie, by mieć poważny wpływ na poziom wycen. Środa? Dla nas będzie to już dzień przygotowań do 1 listopada. Ile osób tego dnia wybierze się w podróż? O piątku nie ma co pisać. Tu nadzieją może być tylko raport o stanie rynku pracy w USA, ale pewnie przez większość dnia rynki będą oczekiwać na tą publikację (jak miało to miejsce w ostatni piątek, gdy rynki czekały na dane o amerykańskim PKB) i ewentualne zmiany mogą pojawić się dopiero w godzinach popołudniowych. Czy taka perspektywa tym bardziej nie skłania do porzucenia chęci do aktywności? Trzeba przyznać, że tydzień nie jawi się pod tym względem zbyt obiecująco.
W trakcie ostatniego tygodnia doszło do pogłębienia spadku cen. Sytuacja jest obecnie następująca. Od końca maja miał miejsce wzrost cen, którego zwieńczeniem było pojawienie się luki hossy 14 września (Wykres_1). Ta luka oraz wzrost, jaki tego dnia wykonały ceny, były reakcją na informację o wdrożeniu przez amerykańską Rezerwę Federalną nowego planu skupu aktywów w ramach luzowania ilościowego polityki pieniężnej, czyli EQ3. Wiele z tej letniej zwyżki było właśnie efektem oczekiwania na taką decyzję. Skoro ona zapadła, nie było pod co spekulować, a za to pojawiła się chęć realizacji zysków. W przypadku indeksu WIG20 to właśnie szczyt sesji z 14 września jest do tej pory ostatecznym szczytem trendu (Wykres_2). Przyszła pora na sprzedaż faktów.
Przez ponad miesiąc rynek nie mógł się zdecydować, czy te fakty sprzedawać, czy też cieszyć się z tego, że ponownie Fed pompuje dolary. Przez wiele dni ceny to rosły, to spadały, a faktycznie trzymały się podobnych wartości. Długo rynek zwlekał z decyzją o kierunku zmian. W końcu pojawiła się decyzja. 19 października, w piątek, wyceny polskich akcji wyraźnie się obniżyły. Na terminowym ceny spadły wystarczająco, by można było mówić o wyjściu z konsolidacji dołem. Ten spadek jest szczególny także z tego powodu, że jeszcze dzień wcześniej swojej szansy szukał popytu. Pokonany został poziom 2424 pkt., który wtedy był granicznym dla możliwości pojawienia się rozważań o atakowaniu górnego ograniczenia konsolidacji. Problem w tym, że ceny nie utrzymały się długo nad 2424 pkt. Krótko po wyznaczeniu szczytu na 2429 pkt. rynek się cofnął. Później mieliśmy wspomniany już piątek, a więc cały tydzień zakończył kiepsko (Wykres_3).
Sygnał wyjścia z konsolidacji nie był mocny, bo przebicie dolnego ograniczenia nie było duże. Przez cały ostatni tydzień spodziewaliśmy się powrotu popytu. Przynajmniej takiego, który byłby w stanie wykonać ruch powrotny i sprawdzić, na ile mocny jest sygnał i tendencja spadkowa, która z niego wynika. Pierwszy bardziej zauważalny popyt pojawił się dopiero w piątek. Nie mógł powalczyć, gdyż w trakcie tej sesji padły nowe minima spadku. Nie było większych szans na to, że tego dnia popyt coś zdziała. Niemniej pojawiło się światełko sugerujące, że kupujący jeszcze się nie poddali.
To dobrze, bo dzięki temu będzie można oczekiwać na wspomnianą zwyżkę i tym samym zostanie przetestowany obóz sprzedających. Nie koniecznie już na początku tygodnia przyjdzie nam obserwować aktywność kupujących. Jak już wspomniałem wcześniej, to nie jest tydzień, w trakcie którego miałoby się coś ważnego wydarzyć. Kto wie, być może dopiero piątkowy raport o stanie rynku pracy w USA będzie na tyle ważny, by wywołać jakąś większą zmianę. Do tego czasu warto liczyć się przynajmniej z możliwością spadku ceny kontraktów do okolicy 2300 pkt. czyli pod poziom piątkowego minimum.