W szczytowym momencie tego roku notowania złota osiągnęły poziom 3500 dol. za uncję, przy czym rynek znajdował się w stanie silnego wykupienia. Wiele wskaźników analizy technicznej sygnalizowało wówczas potencjalne przegrzanie rynku. Przykładowo, odchylenie od 100-dniowej średniej kroczącej wynosiło aż 22 proc., co było najwyższym poziomem od sierpnia 2011 r., czyli szczytu ówczesnej hossy.
Porównując obecną sytuację do lat 2011 i 2020, okazje inwestycyjne pojawiały się dopiero po korektach rzędu 20 proc. Jeśli historia miałaby się powtórzyć, atrakcyjne poziomy do zakupów można będzie znaleźć dopiero w rejonie 2800–2900 dol. za uncję. Należy pamiętać, że nie ma gwarancji osiągnięcia tych poziomów – wszystko będzie zależało od napływających informacji rynkowych oraz działań banków centralnych. Osobiście wyczekuję momentu, w którym Rezerwa Federalna USA powróci do luzowania ilościowego, czyli do skupu obligacji z rynku. Moim zdaniem byłoby to korzystne nie tylko dla złota, ale również dla innych rynków.
Warto też zwrócić uwagę na dane o napływach do funduszy inwestujących w złoto, które znacząco wzrosły w okresie ostatnich trzech miesięcy. Zakupy jednostek ETF odnotowały najwyższy poziom popytu od początku wojny w Ukrainie. Poprzednim okresem o podobnej skali był początek pandemii Covid-19. Czyżby inwestorzy detaliczni po raz kolejny kupowali na górce? Niestety, taki scenariusz jest możliwy – zwłaszcza że na wykresie złota uformowała się klasyczna formacja podwójnego szczytu, która często zapowiada odwrócenie trendu.