Paradoks polega na tym, że nawet tak dobry tydzień nie był w stanie wpłynąć na ocenę rynku w średnim terminie. Krótkoterminowo sprawa jest czytelna. Mamy do czynienia ze zwyżką cen, która była poprzedzona silnym ich spadkiem. Pod koniec czerwca doszło do zwrotu.

Teraz można się zastanawiać, czy ponownie nie zbliża się moment zwrotu. Obecne wyceny kontraktów są już dość blisko poziomu szczytu z maja, a tylko niewiele dalej od szczytu z marca. Oba szczyty tworzą dość mocną barierę dla popytu, choć tu szczyt marcowy wydaje się ważniejszy. Takie ruchy od bandy do bandy nie będą trwały długo. W końcu przyjdzie moment, gdy ceny albo wyraźnie wyjdą nad marcowe maksimum, albo zejdą pod minimum z czerwca. Wtedy będzie można się określić co do kierunku trendu w terminie średnim.

Moim zdaniem, o ile jest jeszcze szansa na zejście w pobliże dołka, a nawet jego naruszenie, to mimo wszystko faktyczne i skuteczne wybicie z tego trendu bocznego będzie efektem wzrostu cen. Rynek polski ma przed sobą potencjał znacznego wzrostu cen, który przypuszczalnie potrwa przynajmniej kilkanaście miesięcy. Być może ruszą również ceny surowców.

W tej chwili wspomniany poniedziałkowy dołek oddziela rynek od nastawienia negatywnego. Gdyby ceny spadły niżej, zanegowana byłaby cała faza ubiegłotygodniowej zwyżki.