Francja i Niemcy chciałyby, aby do unijnych traktatów został dopisany mechanizm rozwiązywania kryzysów finansowych podobnych do tego, jaki wiosną wywołała zadłużona Grecja. Propozycja ta jest jedną z najbardziej zapalnych kwestii dyskutowanych na kończącym się dzisiaj dwudniowym szczycie liderów państw członkowskich UE. Jak jednak oświadczył wczoraj premier Donald Tusk, Polska nie jest jej przeciwna.
[srodtytul]Dopuszczalne bankructwo[/srodtytul]
Z propozycją zmian w unijnych traktatach wystąpił Berlin. Jako czołowa gospodarka eurolandu Niemcy wyłożyły najwięcej na opiewający na 110 mld euro pakiet pomocy dla Grecji. Podobnie było w przypadku utworzonego w maju Europejskiego Funduszu Stabilizacyjnego o wartości 440 mld euro, który może zostać uruchomiony, gdyby w tarapaty popadł kolejny kraj strefy euro.
Obu mechanizmom – wygasającym w 2013 r. – niemieckie społeczeństwo było przeciwne. Berlin zapowiedział więc, że nie zgodzi się na ich przedłużenie w obecnej formie. To, że będą nadal potrzebne, wydaje się niemal pewne. Bez wsparcia Brukseli, które utrzymuje w ryzach rentowność greckich obligacji, rząd w Atenach miałby bowiem poważne trudności z obsługą długu publicznego, który za trzy lata sięgnie około 150 proc. PKB.
Nie jest jasne, jak miałby wyglądać traktatowy mechanizm antykryzysowy. Berlin chciałby jednak, aby pozwalał krajom strefy euro na ogłoszenie niewypłacalności i restrukturyzację długu w uporządkowany sposób. Wówczas to nabywcy obligacji – a nie podatnicy z innych krajów UE – ponosiliby odpowiedzialność za nieroztropną politykę fiskalną takich państw. Takie rozwiązanie przewiduje m.in. koncepcja Europejskiego Funduszy Walutowego, z którą w lutym wystąpili dyrektor instytutu CEPS Daniel Grosa i główny ekonomista Deutsche Banku Thomas Mayer.