Nagle zmieniły się one w coś rozpalającego Europejczyków: debatę na temat zagrożenia, jakie amerykańska masowa rozrywka niesie europejskiej kulturze.
Bruksela i Waszyngton w lutym zgodziły się negocjować ze sobą wielkie porozumienie handlowe i wyznaczyły czerwiec jako moment rozpoczęcia rozmów. W piątek ministrowie ze wszystkich państw członkowskich UE mają przyznać mandat negocjacyjny Komisji Europejskiej. „Najgorętszym" tematem, o którym będą dyskutować, jest właśnie wyłączenie z negocjacji kwestii powiązanych z kulturą, czyli regulacji pozwalających subsydiować rządom krajowe filmy, programy telewizyjne i audycje radiowe. Wśród państw UE nie ma na razie zgody w tej kwestii. Możliwe więc, że amerykańsko-unijne negocjacje dotyczące wolnego handlu oraz inwestycji się opóźnią. Prezydent USA Barack Obama miał wcześniej nadzieję, że ogłosi ich początek podczas przyszłotygodniowego szczytu państw G8 (największych gospodarek rozwiniętych i Rosji) w Irlandii Północnej.
Najmocniej włączaniu do negocjacji handlowych spraw powiązanych z kulturą sprzeciwia się Francja. Regulacje obowiązujące w tym kraju wymagają, by co najmniej 40 proc. programów emitowanych we francuskich telewizjach było wyprodukowanych we Francji. Paryski rząd dotuje rocznie krajowy przemysł filmowy sumą 800 mln euro. Pieniądze te zdobywa, ściągając specjalny podatek od operatorów kinowych i dodatkowo zmusza kanały telewizyjne, by przeznaczały część swoich przychodów na produkcję filmów. Francja nie chce żadnych zmian w tym systemie subsydiów i boi się, że umowa handlowa między USA i UE może jej wyznaczyć limit wysokości takich dotacji.
– Uczucia oraz wyobraźnia narodów wyrażane są poprzez takie usługi. Każdy kraj ma prawo wspomagać swoich twórców i autorów. To nie ma nic wspólnego z handlem – twierdzi Henri Weber, francuski eurodeputowany.