Główny indeks giełdy w Szanghaju zyskiwał w poniedziałek nawet 7 proc., ale ostatecznie zakończył sesję 2,4 proc. na plusie, i to tylko dzięki zwyżkom akcji dużych spółek. Na parkiecie w Shenzhen akcje potaniały jednak o 2,7 proc.
Od 12 czerwca do piątku główny szanghajski indeks stracił około 30 proc. po zwyżce o ponad 150 proc. w poprzednim roku. Ze względu na to, że na chińskim rynku akcji dominującą rolę odgrywają inwestorzy detaliczni – w tym wielu niedoświadczonych, którzy rachunki maklerskie otworzyli zachęceni spektakularną hossą z poprzednich miesięcy – władze w Pekinie obawiają się, że bessa ograniczy wydatki konsumpcyjne i uderzy w gospodarkę. Już tydzień temu Ludowy Bank Chin (PBOC) poluzował politykę pieniężną, a rząd zapowiedział, że pozwoli funduszom emerytalnym inwestować w akcje. To jednak nie doprowadziło do odbicia na rynku. W ten weekend chińskie władze postanowiły więc ograniczyć podaż akcji, wstrzymując 28 pierwotnych ofert, oraz zwiększyć popyt, przeznaczając dodatkowe środki na kredytowanie inwestycji w akcje oraz wzywając do ich zakupu państwowe fundusze inwestycyjne. Dodatkowo 21 największych domów maklerskich, w tym państwowy Citic, zapowiedziało, że przeznaczy na zakupy akcji do 120 mld juanów (74 mld zł).
– Bardzo trudno jest ustabilizować rynek zdominowany przez inwestorów indywidualnych, stosujących często dźwignię finansową – ocenił Paul Chan, dyrektor inwestycyjny w firmie Invesco w Hongkongu. Według niego interwencje Pekinu na giełdzie zwiększą zmienność notowań akcji, ale bessy mogą nie zahamować. Część analityków wskazuje nawet, że mogą odnieść skutki odwrotne do zamierzonych. Sugerują bowiem inwestorom, że sytuacja jest krytyczna, skoro wymaga zaangażowania rządu.