Każdy, kto w ostatnich tygodniach odwiedzał stację benzynową, miał prawo do niepokoju. Ceny benzyny (98) przekroczyły w październiku w Polsce 6 zł za l. Wciąż nam co prawda daleko choćby do Holandii, gdzie sięgają one (w przeliczeniu na złote) już prawie 10 zł, ale widać, że kryzys energetyczny dociera również do nas. Ropa naftowa gatunku WTI zdrożała od początku roku już o blisko 75 proc., a jej cena niedawno sięgnęła 85 USD za baryłkę. Na rynku pojawiły się opcje przewidujące, że na koniec grudnia wynosić ona będzie 100 USD za baryłkę, a na koniec 2022 r. aż 200 USD. Czy jest to jednak wyraz rzeczywistego przekonania inwestorów czy też tylko przejaw żyłki hazardowej u spekulantów? Wszak przełom października i listopada przyniósł poważną korektę na rynku części surowców energetycznych. O ile cena węgla w kontraktach ARA dochodziła w październiku do 246,5 USD za tonę, o tyle w tym tygodniu spadła poniżej 120 USD za tonę. Gaz ziemny w kontraktach TTF na giełdzie ICE staniał w tym czasie ze 116,5 euro za MWh, do 68,5 euro. Czy oznacza to jednak, że konsumenci mogą już odetchnąć z ulgą? Raczej nie. Cena węgla w kontraktach ARA była przecież w tym tygodniu o blisko 100 proc. wyższa niż na początku roku, a cena gazu w kontraktach TTF większa o blisko 260 proc. w porównaniu z początkiem stycznia. Choć zatory w dostawach surowców energetycznych mogą w nadchodzących miesiącach zmniejszyć się (wraz z normalizacją sytuacji gospodarczej po pandemii), to jednak pewne czynniki sugerują, że ceny tych surowców mogą być w nadchodzących latach nadal podwyższone.
Ograniczona podaż
Prognozy analityków dla rynku naftowego są na razie bardzo konserwatywne. Najbardziej „bycze" spośród zebranych przez agencję Bloomberga mówią o 83 USD za baryłkę ropy Brent na koniec 2021 r. i o 79,1 USD za baryłkę na koniec 2022 r. Zestawienie Bloomberga nie obejmuje jednak na przykład prognozy Bank of America mówiącej, że w ciągu sześciu miesięcy cena ropy Brent może sięgnąć 100 USD za baryłkę, „jeśli zima będzie naprawdę mroźna". Tę prognozę analitycy BoA przedstawili we wrześniu, a obecnie spodziewają się, że cena może do czerwca dojść do 120 USD za baryłkę.
– Gdy patrzymy w 2022 r. i w 2023 r., to wciąż spodziewamy się, że rynek ropy przejdzie od dużego deficytu, prowadzącego do zużywania zapasów w ciągu ostatnich sześciu miesiącach w tempie 1,2 mln baryłek dziennie, do bardziej zbilansowanej sytuacji. Wciąż jednak będziemy mieć do czynienia ze strukturalną „sztywnością" w popycie i w podaży. Spodziewamy się więc, ceny ropy Brent i WTI wynoszącej średnio odpowiednio 85 USD za baryłkę i 75 USD za baryłkę w 2022 r. oraz 82 USD za baryłkę i 70 USD za baryłkę w 2023 r. – twierdzi Francisco Blanch, analityk BoA.
Analitycy Goldman Sachs uważają natomiast, że niedawna korekta na rynku surowców energetycznych była głównie realizacją zysków przez inwestorów po osiągnięciu bardzo wysokich cen przez ropę oraz kontrakty na węgiel i gaz. Impulsami do tej korekty były zapowiedzi zwiększenia dostaw gazu przez Rosję, nadzieje na wznowienie negocjacji USA z Iranem oraz wyprzedaż węgla w Chinach (spowodowana interwencją rządu). Zdaniem ekspertów Goldman Sachs te czynniki są jednak przejściowe i nie odzwierciedlają fundamentów. – Oceniamy, że popyt na ropę zbliża się do 100 mln baryłek dziennie, czyli poziomu sprzed pandemii Covid-19, a zimowe czynniki sezonowe oraz ożywienie popytu na paliwo lotnicze mogą podnieść popyt do rekordowego poziomu w pierwszych miesiącach przyszłego roku. O ile popyt zaskakuje wzrostem, to wzrost podaży pozostaje skromny, zarówno w krajach grupy OPEC+, jak i wśród producentów ropy ze złóż łupkowych. Na rynku pozostanie więc przez drugi miesiąc z rzędu deficyt wynoszący około 2,5 mln baryłek dziennie. Ta powolna odpowiedź czynników podażowych sprawi, że zapasy spadną w nadchodzących miesiącach do najniższego poziomu od 2013 r., co będzie wspierało powrót cen spotowych do nowych cyklicznych szczytów – prognozuje Damien Courvalin, analityk Goldman Sachs.
Produkcja ropy naftowej w USA sięgała pod koniec października 11,3 mln baryłek dziennie. Wciąż jest ona sporo niższa niż przed pandemią – wówczas sięgała 13,1 mln baryłek dziennie. Zeszłoroczone załamanie cen ropy uderzyło w część amerykańskich producentów, a „ekologiczna" polityka administracji Bidena utrudnia odbicie podaży. Prezydent Biden apelował już do grupy OPEC+, by mocniej zwiększała wydobycie. Ona na razie opiera się takim naciskom i podnosi limity produkcyjne w wolnym tempie 400 tys. baryłek dziennie co miesiąc. W Arabii Saudyjskiej wróciła w październiku na poziom 9,8 mln baryłek dziennie, gdy moce produkcyjne wynoszą 11,5 mln baryłek dziennie. W Rosji produkcja niedawno przekroczyła 10 mln baryłek dziennie, gdy w 2018 r. sięgała 11,05 mln baryłek dziennie. Krajom OPEC+ nie zależy na silniejszym zwiększeniu wydobycia, bo przecież wzrost cen ropy zapewnia im duży strumień pieniędzy do budżetów. – Wiele krajów domaga się większej ilości ropy i prosi OPEC+ o zwiększenie wydobycia. W mojej skromnej opinii jednak obecny plan przewidujący zwiększanie produkcji o 400 tys. baryłek dziennie co miesiąc działa dobrze i nie ma potrzeby, by od niego odchodzić – stwierdził Diamantino Pedro Azevedo, minister ropy Angoli.