Dodaje, że takiego odpisu dokonał już kanadyjski koncern Talisman Energy, który jest operatorem  koncesji i ma 60 proc. udziałów w złożu. Nie ma więc przesłanek, aby podobnie nie uczyniła Grupa Lotos posiadająca 20 proc. udziałów.

- Dokonanie odpisu na YME nie oznacza, że poniesiemy straty na tym projekcie. Inwestycja zwróci się na pewno, tylko nastąpi to później, niż pierwotnie zakładaliśmy – poinformował Paszkowicz. Jego zdaniem nie ma obecnie realnych szans na rozpoczęcie wydobycia ze złoża w tym, czy nawet w przyszłym roku. Realny termin musi określić operator.

- Dziś nie jesteśmy w pełni zadowoleni z działań Talismana, dlatego czynimy naciski biznesowe i prawne, aby operator podejmował niezbędne decyzje zmierzające do rozpoczęcia w przyszłości wydobycia, które będą adekwatne do posiadanej  wiedzy o stanie technicznym platformy. Innymi słowy chcemy, aby bez zbędnej zwłoki zdecydował m.in. o wykonaniu niezbędnych napraw platformy na morzu lub też w wyspecjalizowanej stoczni – tłumaczy wiceprezes Grupy Lotos. Zgadza się jednocześnie ze stanowiskiem Kanadyjczyków, którzy kierują się tymi samymi wartościami co Lotos, że podejmowane działania nie mogą mieć negatywnego wpływu na bezpieczeństwo ludzi i środowiska. Jeśli jednak warunki takie są zapewnione, to należy podejmować decyzje niezbędne dla dalszego rozwoju projektu i redukujące ponoszone koszty.

YME jest problemem również dlatego, że wydobywana z tego złoża ropa już mogłaby przybliżyć Grupę Lotos do realizacji strategicznego celu, jakim jest pozyskiwanie z własnych źródeł ponad 10 proc. ropy używanej do przerobu gdańskiej rafinerii. A w 2015 r. ma to być 1,2 mln ton.

- Opóźnienie wydobycia w Norwegii powoduje też, że nie możemy jeszcze odliczyć nakładów poniesionych na tę inwestycję. Tymczasem zgodnie z prawem norweskim odliczeniu podlega 78 proc. zainwestowanych kwot – informuje Paszkowicz. Korzystanie z tych udogodnień nie podlega ograniczeniom czasowym.