Po niemal otarciu się o umowny próg bessy, potem indeks S&P 500 w błyskawicznym tempie odrobił ponad połowę prawie 19-procentowego tąpnięcia.
Na obecnym etapie tempo odrabiania strat zdecydowanie przewyższa obliczoną przez nas historyczną średnią, startującą w punkcie właśnie takiej skali przeceny od szczytu. Najbliżej obecnej sytuacji do przypadku z przełomu lat 2018/2019, kiedy to amerykański benchmark również po otarciu się o granicę bessy (-19,8 proc.) potem odrabiał spadek w niemal takim samym tempie. Analogia ta wydaje się dość kusząca, również z uwagi na to, że rok 2018 był napiętnowany przez wojny handlowe Trumpa (tyle że na dużo mniejszą skalę niż teraz). Jest to zarazem analogia optymistyczna, bo wtedy S&P 500 w kolejnych miesiącach kontynuował wspinaczkę (w nieco bardziej stonowanym tempie).
To, co nie pasuje do tego historycznego porównania, to poziom wycen na Wall Street. Z dołka w grudniu 2018 r. wskaźnik ceny do prognozowanych zysków spółek z S&P 500 startował z okolic 14, a teraz przekracza 20, a więc jest o ponad 40 proc. wyżej. Niecałe 14 wynosi natomiast wskaźnik P/E w przypadku indeksu MSCI EAFE, obejmującego rynki rozwinięte Europy i Dalekiego Wschodu. Jeszcze niższe wskaźniki znaleźć można (choć za cenę podwyższonego ryzyka) na części rynków wschodzących typu Brazylia czy Turcja.