– Oceniam, że jest to możliwe – mówi Wojciech Mroczyński, członek zarządu AmRestu. Teraz giełdowa spółka prowadzi 435 restauracji.
Ma siedem marek i działa w siedmiu krajach. Średni koszt otwarcia jednego lokalu to około 2,5 mln zł. Zatem w tym roku spółka może wydać tylko na rozwój sieci około 125 mln zł. Mroczyński nie zdradza, jaka będzie wartość wszystkich tegorocznych inwestycji. – Sfinansujemy je gotówką. Mamy dodatnie przepływy z działalności operacyjnej. Drugie źródło finansowania to linie kredytowe – zapowiada. Dodaje, że AmRest nie planuje emisji akcji.
Zarząd nie publikował prognoz wyników na ten rok. Analitycy BDM szacują z kolei, że tegoroczne obroty grupy wyniosą 2,13 mld zł (to byłby wzrost o 49 proc.). Podobnie wyglądają prognozy UniCredit. Zakładają, że AmRest będzie miał 2,11 mld zł przychodów. Zarząd nie chce odnosić się do tych przewidywań. Wydaje się jednak, że grupa nie powinna mieć problemów z wypracowaniem takiej sprzedaży – już w I półroczu miała nieco ponad 1 mld zł obrotów. Tymczasem najlepszym okresem dla branży jest z reguły III i IV kwartał (to dotyczy Europy, w USA ta zależność nie występuje).
W 2008 roku grupa miała 81,1 mln zł zysku operacyjnego i 20,8 mln zł czystego zarobku. BDM szacuje, że tegoroczny zysk operacyjny wyniesie 94,6 mln zł, a zysk netto: 55,8 mln zł.W ubiegłym roku AmRest przejął amerykańską sieć Applebee’s i od III kwartału 2008 roku konsoliduje jej wyniki. To właśnie w dużej mierze dzięki temu grupa tak znacząco w tym roku poprawia wyniki. W II kwartale przychody „amerykańskiego” biznesu stanowiły około 38 proc. skonsolidowanej sprzedaży.
Tymczasem szykują się kolejne zakupy. – Toczą się rozmowy w tej sprawie – potwierdza Mroczyński. Niewykluczone, że do sfinalizowania negocjacji dojdzie jeszcze w tym roku. Czy chodzi o restauracje w Polsce? – AmRest patrzy „globalnie” – mówi tylko Mroczyński.