W marcu zauważył pan, że wzrost podaży pieniądza w ciągu kilku poprzednich miesięcy gwałtownie zahamował, co odczytał pan jako oznakę, że widoczna wówczas stabilizacja światowej gospodarki może być ulotna. Czy ostatnie zawirowania na rynkach to materializacja tego scenariusza?
Mam co do tego wątpliwości, choć faktycznie mogłoby się tak wydawać. Tempo wzrostu podaży pieniądza osiągnęło szczyt w listopadzie, ale do lutego wyraźnie spadło. Zwykle spowolnienie gospodarcze następuje pół roku po tym, gdy dynamika podaży pieniądza osiągnie maksimum. A właśnie tyle minęło od listopada. Zgodnie z tym sygnałem światowa gospodarka powinna teraz nieco przyhamować, co według mnie jest prawdopodobne. Wzrost awersji inwestorów do ryzyka można więc uważać za próbę zdyskontowania tego scenariusza. Jednak wydaje mi się, że zawirowania na rynkach są głównie efektem wydarzeń natury politycznej w strefie euro.
Czy z tego, że eskalacja kryzysu w strefie euro nie ma przyczyn monetarnych, można wyciągnąć wniosek, że EBC nie będzie próbował na to reagować?
Jestem pod ogromnym wrażeniem działań, jakie EBC już podjął. Mam na myśli operacje długoterminowego refinansowania banków z grudnia i lutego, które stanowiły zdecydowane poluzowanie polityki pieniężnej. Dzięki nim, wskaźniki monetarne w strefie euro ostatnio się poprawiły. To powinno się przyczynić do stabilizacji koniunktury w tym regionie w II połowie br. Na tym etapie, EBC nie musi więc podejmować żadnych interwencji, choć pewnie obniżka stóp procentowych mogłaby nieco gospodarce pomóc. Inne banki centralne też nie mają powodów do paniki, bo dynamika podaży pieniądza wskazuje tylko na spowolnienie gospodarcze, a nie na recesję.
Jakie jest ryzyko, że zawirowania polityczne w strefie euro jednak zmuszą EBC, a może nawet inne banki centralne, do działania?
Takie ryzyko z pewnością istnieje. Wiele będzie zależało od tego, czy sytuacja w Grecji doprowadzi do fali odpływu kapitału z obrzeży strefy euro do krajów rdzenia, jak w II połowie ubiegłego roku. Jeśli tak się stanie, EBC będzie musiał pożyczać więcej bankom z południa eurolandu, aby zrekompensować ten odpływ. A takie zwiększanie wsparcia dla zadłużonych krajów spotkałoby się zapewne ze sprzeciwem Niemców. Na szczęście na razie tej ucieczki kapitału z obrzeży strefy euro nie widać.