Mówiąc o rynkach globalnych często mamy na myśli Wall Street, ewentualnie z dodatkiem niemieckiego DAXa. Nie jest to kompletnie nieuprawniony skrót, gdyż amerykańskie akcje stanowią gro indeksów globalnych (takich jak MSCI), a zatem zazwyczaj też trzon portfeli opartych na idei pasywnego inwestowania. Na tych rynkach mamy nieustającą hossę i nawet fatalne informacje o inflacji z USA przekraczającej 6% (dużo powyżej oczekiwań) niewiele tu zmieniły, psując nastroje dokładnie na jeden dzień. Dziś rano na kontraktach na wspomniane indeksy mamy kolejne rekordy. Patrząc jednak geograficznie, sytuacja nie wygląda już tak samo. Przez dłuższy czas odbicie od kryzysowych dołków przebiegało względnie zgodnie na większości rynków. Jednak w ostatnich miesiącach mamy coraz więcej różnic. Indeks MSCI dla rynków wschodzących swój szczyt osiągnął w połowie lutego, obecnie jest 10% niżej. To w dużej mierze „zasługa" Chin, gdzie ceny akcji od tamtego czasu spadły o blisko 30%, ale nie tylko. W Brazylii od czerwca mamy „techniczną bessę", która osiągnęła już 25%, w Korei akcje są tańsze niż podczas styczniowych szczytów o przeszło 10%. Tymczasem niemieckie akcje od połowy lutego podrożały o 15%, a amerykańskie o blisko 20% i to nie licząc efektu umocnienia dolara! Skąd ten rozdźwięk? Oczywiście jak to często bywa nie ma jednego powodu. Na części rynków spółki są bardziej podatne na zakłócenia w dostawach i ryzyko spowolnienia gospodarczego. Natomiast jest jeszcze jedna bardzo jaskrawa różnica: stopy procentowe. Na rynkach wschodzących mamy niemal wszędzie podwyżki, które w oczywisty sposób przynajmniej częściowo schłodzą gospodarki. Giełdy nigdy tego nie lubią. W USA pomimo ewidentnie przegrzanej gospodarki mamy Fed wyszukujący coraz to nowe wytłumaczenia dla coraz to wyższej inflacji i odrzucający nawoływania do nieco szybszego odchodzenia od skrajnie luźnej polityki. Ta mantra jest powtarzana tak konsekwentnie, że część uczestników rynku być może zaczyna w nią wierzyć. Dziś przeczytałem na stronie Bloomberga felieton sugerujący, że Powell dziś musi wykazać się taką samą odwagą w niepodnoszeniu stóp, jak Volcker w walce z inflacją w 1979 roku! Trudno oprzeć się wrażeniu, że został napisany na zlecenie Wall Street.
Brak odniesienia się do coraz mocniejszych danych przez członków FOMC sprawił też, że wczoraj dolar nieco tracił, ale dziś rano znów zyskuje. A to oznacza dalsze problemy złotego. O 9:05 euro kosztuje 4,6693 złotego, dolar 4,1171 złotego, frank 4,4401 złotego, zaś funt 5,5570 złotego.
dr Przemysław Kwiecień CFA
Główny Ekonomista XTB