Ostatnie dni na rynku obligacji zupełnie nie pasowały do tego, co zwykle z obligacjami skarbowymi się kojarzy. W powszechnym przekonaniu, jeśli już występują na nim jakieś trendy, to stateczne i rozwijane przez dziesięciolecia, jeśli od czasu do czasu serce dealerów długu zabije mocniej, to dlatego że rentowność zmieniła się o kilka punktów w ciągu dnia. Cóż, na przełomie lipca i sierpnia przebieg notowań obligacji bardziej przypominał obrazki, które zwykle obserwujemy na rynkach akcji lub towarowych. U nas rentowność obligacji dziesięcioletnich spadła o 50 punktów bazowych w zaledwie sześć dni, w USA spadek o 63 punkty potrwał niecałe osiem dni. Jak na rynek obligacji są to zmiany ogromne, których echa poniosły się po wszystkich innych klasach aktywów – spektakularna przecena rozegrała się na rynku akcji, mocno wahały się także notowania surowców. Rynek uwierzył w końcu w to, co inwersja krzywej rentowności obligacji w USA zapowiadała od dawna – zbliża się recesja.
Gra na spadek stóp
Dokładniej chodzi o sytuację, w której przewaga rentowności obligacji krótkoterminowych nad długoterminowymi zaczyna gwałtownie topnieć, aż w końcu rynek wraca do stanu naturalnego, jakim w przypadku obligacji jest wyższa rentowność papierów długoterminowych nad krótkoterminowymi. Oczywiście rentowność obligacji to rynkowa gra, sama w sobie nie tworzy przecież przełomowych punktów w cyklu gospodarczym. Sygnałem do zakupów obligacji okazały się więc twarde dane – amerykański rynek pracy znalazł się w nieco słabszej kondycji, niż oczekiwano, słabiej wypadły też odczyty koniunktury gospodarczej. Do tego inwestorzy ulegli magii kolejnego ze wskaźników nieomylnie przewidujących recesję w ostatnich 50 latach, to jest zbyt szybkiego wzrostu średniej stopy bezrobocia z 3 miesięcy względem średniej z 12 miesięcy. Wszyscy kochamy nieomylne wskazówki dotyczące przyszłości i dlatego gazety wciąż drukują strony z horoskopami.
Czytaj więcej
Sytuacja techniczna na wykresach indeksów giełdowych się pogorszyła, ale to jeszcze nie powód do...
Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Skoro warunki na rynku pracy się pogarszają, inflacja wydaje się opanowana, a gospodarka spowalnia, Fed powinien obniżać stopy procentowe, i to szybciutko, bo zdaniem wielu ekonomistów i tak jest już spóźniony z decyzjami o obniżkach o co najmniej kilka miesięcy. Do tego dochodzi inna sprawdzona reguła – start obniżek stóp procentowych przynosił inwestorom z rynku obligacji spore zyski w terminie 12 miesięcy (w ośmiu na dziesięć przypadków). Inwestorzy mieli więc sporo powodów, żeby kupować obligacje i rozpocząć grę z nadziejami na obniżki stóp procentowych.