„Primum non nocere", czyli „po pierwsze, nie szkodzić" – głosi naczelna zasada w medycynie. Chociaż maklerzy nie są lekarzami ani ciała, ani duszy, to bardzo często ją przytaczają – szczególnie jeśli dyskusja schodzi na temat ich relacji z Komisją Nadzoru Finansowego. O niej można powiedzieć i napisać wszystko, ale na pewno nie to, że jest pełna zrozumienia i bezwarunkowej miłości. Obie strony bardziej przypominają parę, która nie chce, ale musi ze sobą żyć. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że w tym związku to KNF jest zarówno głową, jak i szyją.
Razem, a jednak osobno
Układ taki jest gotowym przepisem na problemy. Maklerzy, mówiąc o relacjach z nadzorcą, często przestawiają siebie w roli ofiar. Podkreślają, że KNF, zamiast znosić, tylko piętrzy bariery. Oczywiście Komisja ma swoje argumenty. Co ciekawe jednak, jeśli chodzi o nadrzędny cel, między obiema stronami panuje zgodność. Najważniejsze są bezpieczeństwo, przejrzystość i wiarygodność rynku.
– Nie jest przypadkiem, że rynki finansowe na całym świecie są regulowane. Rola regulatora jest kluczowa dla ochrony inwestora. Dzięki temu zapewniona jest wiarygodność i zaufanie do rynku. Tylko wtedy inwestorzy czują się na tyle pewnie, by powierzyć pieniądze firmom poszukującym kapitału na rozwój. Inwestor jest też skłonny zapłacić wyższą cenę za akcje jako premię za większe bezpieczeństwo jego inwestycji na danym rynku – mówi Waldemar Markiewicz, prezes Izby Domów Maklerskich. Kłopoty pojawiają się jednak, kiedy trzeba przejść do szczegółów. Wtedy między obiema stronami zaczyna iskrzyć, a w powietrzu czuć atmosferę wzajemnej podejrzliwości i niezrozumienia.
Aby nie być gołosłownym, podajmy kilka przykładów. Jednym z nich jest dyskusja o doradztwie inwestycyjnym w biurach maklerskich. Chociaż jej apogeum mamy najprawdopodobniej już za sobą, to do tej pory wśród brokerów temat ten wywołuje wiele emocji. O co dokładnie chodzi? Komisja Nadzoru Finansowego jakiś czas temu wyraźnie dała do zrozumienia branży, że jeśli maklerzy chcą doradzać klientom, jakie mają wykonywać ruchy na rynku, muszą być z nimi związani usługą doradztwa inwestycyjnego, a nie zwykłą umową o świadczenie usług maklerskich. Problem jednak w tym, że zdaniem brokerów zalecenia nadzoru są zbyt daleko idące i dotyczą także stwierdzeń ogólnych, które są codziennością w relacjach maklerów z inwestorami. Co więcej, Komisji nie udało się stworzyć zamkniętej listy zachowań, które mają charakter doradztwa, przez co ocena zachowań maklerów może mieć charakter mocno subiektywny.
O tym, że nadzór w sprawie doradztwa nie żartuje, przekonało się na własnej skórze wiele instytucji. Liczne kontrole i sprawdzanie nagrań telefonicznych doprowadziły KNF do wniosku, że maklerzy nadużywali swojej pozycji. – Odnośnie do doradztwa inwestycyjnego sprawa ma swoisty charakter systemowy. Do czasu wejścia w życie w Polsce dyrektywy MiFID większość aktywności doradczej domów maklerskich nie była postrzegana – i prawnie, i faktycznie – jako usługa doradztwa inwestycyjnego. Utrzymanie status quo polegającego na bezumownym, a tym samym bez ponoszenia odpowiedzialności, wypowiadaniu osądów, które faktycznie wypełniały definicję doradztwa inwestycyjnego, nierzadko przez osoby bez kwalifikacji, było łatwiejszym sposobem prowadzenia biznesu w tym zakresie, jednak w żaden sposób nie chroniło inwestora. Nie podzielamy takiego sposobu myślenia – mówił w połowie ubiegłego roku na łamach „Parkietu" Marek Szuszkiewicz, dyrektor Departamentu Firm Inwestycyjnych i Infrastruktury Rynku Kapitałowego w KNF.