Polska nie jest nadmiernie uzależniona od Niemiec

Michael Landesmann | Z dyrektorem naukowym Wiedeńskiego Instytutu Międzynarodowych Badań Ekonomicznych (WIIW) rozmawia Grzegorz Siemionczyk.

Publikacja: 11.11.2015 14:43

Polska nie jest nadmiernie uzależniona od Niemiec

Foto: Archiwum

Latem tego roku Polska przegrała ze Słowacją rywalizację o inwestycje Jaguara-Land Rovera. Takich porażek w przeszłości ponieśliśmy więcej, ale ta – ze względu na wartość i prestiż tej inwestycji – wywołała gorącą debatę na temat naszej konkurencyjności. Czy faktycznie Polska staje się dla zagranicznych inwestorów coraz mniej interesująca na tle innych krajów regionu?

Jeśli chodzi o tę konkretną inwestycję, to nie dziwi mnie, że przypadła Słowacji. Ten kraj, podobnie jak Czechy, ma bardziej rozwinięty sektor motoryzacyjny niż Polska. A to przyciąga kolejne koncerny, które chcą wykorzystać istniejące tam już sieci dostaw.

Nie ma już sensu konkurować ze Słowacją i Czechami o inwestycje motoryzacyjne?

Proszę zwrócić uwagę na to, że fabryki samochodów zlokalizowane w Europie Środkowo-Wschodniej produkują głównie na eksport. Słowacja, która jest w strefie euro, może z tego względu być bardziej atrakcyjną lokalizacją dla fabryk aut na rynek zachodnioeuropejski. Z tym jednak wiążą się też pewne negatywne konsekwencje. Im większy udział takich inwestorów w gospodarce, bym bardziej jest ona uzależniona od koniunktury za granicą. Natomiast Polska siłą rzeczy będzie przyciągała inwestycje tych zagranicznych firm, które chcą zaopatrywać głęboki polski rynek. Wielkość rynku wewnętrznego to jest właśnie atut, którego inne kraje regionu nie posiadają.

W Polsce często słyszy się głosy, że w procesie transformacji gospodarczej zbyt szybko otworzyliśmy się na zagraniczny kapitał, przez co nie rozwinęliśmy dostatecznie rodzimej bazy produkcyjnej, a już w szczególności rodzimej produkcji rozpoznawalnych dóbr finalnych, w odróżnieniu od anonimowych komponentów. Z tego punktu widzenia zabieganie o kolejnych zagranicznych inwestorów w ogóle nie leży w naszym interesie.

Ogólnie nie podzielam tego poglądu, ale rozumiem, skąd on się bierze. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej radziły sobie w okresie transformacji naprawdę nieźle i w dużej mierze był to efekt bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Dzięki nim Polska i niektóre inne kraje regionu zbudowały dość szybko moce eksportowe i uniknęły ogromnych deficytów na rachunku obrotów bieżących, charakterystycznych dla gospodarek rozwijających się. Tym samym uniknęły szybkiego wzrostu zadłużenia zagranicznego. Bez zagranicznego kapitału to byłoby trudne. Badania sugerują jednak, że zagraniczne inwestycje nie miały tak silnych pozytywnych efektów zewnętrznych, jak można było oczekiwać. Chodzi o ich wpływ na produktywność w całej gospodarce poprzez upowszechnianie technologii, wiedzy i metod organizacji. W tym wypadku rozczarowanie jest więc w pewnej mierze uzasadnione.

Krytyków otwarcia Polski na kapitał zagraniczny oburza też to, że dzięki preferencjom podatkowym i lukom prawnym płacą one niższe podatki niż spółki krajowe. Rzeczywiście jest tak, że zagraniczne firmy korzystają z naszych zasobów – np. ludzkich – ale nie dokładają się wystarczająco do budżetu?

Wykorzystywanie luk prawnych przez zagraniczne koncerny to nie jest problem tylko krajów Europy Środkowo-Wschodniej. W zasadzie w całej Europie toczy się walka z uchylaniem się od płacenia podatków. I jest to problem, którego żaden kraj z osobna nie jest w stanie rozwiązać samodzielnie. Jeśli zaś chodzi o preferencje podatkowe dla zagranicznych inwestorów, to one mają sens, ale powinny być po pewnym czasie wygaszane. Inną kwestią jest, że w ramach Unii Europejskiej takich preferencji na dużą skalę stosować nie można.

Około 30 proc. polskiego eksportu trafia do Niemiec. Ten odsetek od dłuższego czasu jest stabilny, ale i tak spotykam się niekiedy z opinią, że jest zbyt wysoki, szczególnie że dużą część tego eksportu stanowią komponenty, a nie dobra finalne. Rzeczywiście jesteśmy zanadto uzależnieni od jednego rynku zbytu?

Rozmawia pan z Austriakiem. Udział Niemiec w eksporcie Austrii to około 55 proc. i też w dużej mierze są to dobra pośrednie! Co więcej, ten stan rzeczy utrzymuje się znacznie dłużej niż w przypadku Polski. Integracja ekonomiczna nieuchronnie prowadzi do tego, że kraje stają się od siebie uzależnione. Obecnie rzeczywiście jest tak, że spowolnienie w Niemczech ma poważniejsze reperkusje dla gospodarek Europy Środkowo-Wschodniej niż spowolnienie w tym regionie dla Niemiec. Ale mimo to uzależnienie nie jest wcale jednostronne. Konkurencyjność niemieckich firm w dużym stopniu zależy od tego, czy są w stanie znaleźć niezbyt odległe, ale atrakcyjne kosztowo lokalizacje dla swoich zakładów.

W Polsce modny jest dziś pogląd, że musimy dążyć do przesunięcia się wyżej na drabinie wartości dodanej, tzn. produkować więcej zaawansowanych technologicznie dóbr finalnych, najlepiej pod krajowymi markami. Inaczej grozi nam jakoby pułapka średniego dochodu. Co pan o tym sądzi?

Wzrost płac, który jest szybszy niż na Zachodzie, niemal wymusza na Polsce przesuwanie się wyżej na drabinie wartości dodanej. Malejąca przewaga kosztowa sprawia bowiem, że Polska musi znaleźć inne przewagi. Ale to nie jest jednoznacznie korzystny proces. Wiąże się z nim spadek popytu na pracowników gorzej wykwalifikowanych, co może mieć poważne społeczne i polityczne konsekwencje. Z tym problemem zmagają się obecnie Chiny, którym z jednej strony zależy na tym, żeby zwiększać udział w produkcji towarów bardziej zaawansowanych technologicznie, a z drugiej na tym, żeby pracownicy przeprowadzający się ze wsi do miast nadal byli w stanie znaleźć pracę.

Pomówmy chwilę o strefie euro. O czym świadczy rosnąca nadwyżka Eurolandu na rachunku obrotów bieżących: o coraz większej konkurencyjności, przekładającej się na rozkwit eksportu, czy raczej o słabości popytu wewnętrznego?

Utrzymywanie trwałej nadwyżki na rachunku obrotów bieżących określa się niekiedy mianem „polityki okradania sąsiadów". Oznacza ona bowiem, że dany kraj „wysysa" część popytu z innych państw, bo sam nie zgłasza takiego popytu na ich produkty jak one na jego. Ale w przypadku strefy euro to nie jest wynik jakiejś świadomej polityki, tylko stagnacji. Inne regiony świata rozwijają się szybciej niż Europa Zachodnia, więc siłą rzeczy importuje ona mniej, niż eksportuje.

Problem w tym, że – jak wskazuje część ekonomistów – nadwyżka na rachunku obrotów bieżących stwarza presję aprecjacyjną na euro. A to hamuje ożywienie gospodarcze. Stąd np. MFW uważa, że te państwa strefy euro, które mogą sobie na to pozwolić, powinny zwiększyć wydatki publiczne, co tę nadwyżkę mogłoby nieco ograniczyć.

Przychylam się do poglądu, że strefa euro nie docenia możliwości wykorzystania polityki fiskalnej do pobudzania gospodarki. Oczywiście, niektóre kraje nie mogą sobie na to pozwolić w związku z nadmiernym zadłużeniem, ale na poziomie całej strefy euro jest miejsce na skoordynowane zwiększenie wydatków publicznych. Trzeba pamiętać o tym, że stopy procentowe, a więc i koszty obsługi długu, są rekordowo niskie, a to jest okazja, którą należy wykorzystać. Nie chodzi jednak o zwiększanie konsumpcji, tylko raczej inwestycji infrastrukturalnych, edukacyjnych.

Bez wspólnego budżetu o „skoordynowane" zwiększenie wydatków publicznych byłoby jednak trudno. Niemcy czuliby, że to znów na nich spada ciężar ratowania strefy euro.

Niemcy wydawaliby głównie na realizację własnych potrzeb inwestycyjnych, a to, że pomogłoby to również innym krajom, byłoby niejako skutkiem ubocznym. W kontekście napływającej do Niemiec fali imigrantów różnego rodzaju roboty publiczne byłyby przy okazji metodą na zapewnienie tym ludziom miejsc pracy. Poza wszystkim, Niemcy powinni zdawać sobie sprawę, że słaba koniunktura w innych krajach Eurolandu studzi także ich gospodarkę. To znaczy, mogą zwiększać wydatki we własnym interesie. A choć dług publiczny na poziomie 80 proc. PKB może się tam wydawać szokujący, przy obecnym poziomie stóp procentowych nie jest groźny.

Czy gdyby polityka fiskalna była bardziej ekspansywna, Europejski Bank Centralny nie musiałby sięgać po niekonwencjonalne metody łagodzenia polityki pieniężnej? Może to byłby jakiś argument, żeby przekonać Niemców do poluzowania polityki fiskalnej, bo obawy o konsekwencje działań EBC najsilniejsze są właśnie nad Renem.

W strefie euro ze względu na restrykcyjną politykę fiskalną ciężar stymulowania gospodarki siłą rzeczy spadł na politykę pieniężną. Ale EBC radzi sobie z tym zadaniem bardzo dobrze. Nie widzę powodów, aby obawiać się konsekwencji zerowych stóp procentowych czy ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE). Na razie w strefie euro wciąż istnieje większe ryzyko deflacji niż nadmiernej inflacji, a jeśli to się zmieni, EBC powinien być w stanie wycofać nadmiar płynności z systemu finansowego.

Wybuchu inflacji nikt się już chyba nie obawia. Krytycy polityki EBC wskazują jednak, że uniemożliwia ona restrukturyzację gospodarki, tzn. pozwala utrzymać się przy życiu słabym spółkom.

Nie przekonuje mnie ten argument. Obecnie wydaje się, że kluczowym problemem strefy euro jest mała aktywność inwestycyjna spółek. W takich warunkach trudno budować potencjał produkcyjny. To na dłuższą metę może mieć poważne konsekwencje dla stabilności cenowej. Gdy w końcu popyt zacznie rosnąć, inflacja gwałtownie przyspieszy wobec niedostatecznej produkcji. Stymulowanie inwestycji jest więc bardzo ważne, a niskie stopy temu sprzyjają. Ale nawet w środowisku niskich stóp kredyt wciąż jest racjonowany, tzn. mało wiarygodnym spółkom trudno jest go otrzymać. To oznacza, że tani kredyt trafia głównie do firm, które mają dobre perspektywy.

CV

Michael Landesmann jest profesorem ekonomii na Uniwersytecie Jana Keplera w Linz oraz dyrektorem ds. badań wiedeńskiego instytutu WIIW, specjalizującego się w analizach gospodarek Europy Środkowo-Wschodniej. W przeszłości wykładał też m.in. na Uniwersytecie w Cambridge oraz Uniwersytecie Wiedeńskim. Był doradcą ekonomicznym Komisji Europejskiej w czasie, gdy jej przewodniczącym był Romano Prodi (1999–2004).

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie