Przy kupnie mieszkania na kredyt, szczególnie przy większych kwotach, problemem jest konieczność posiadania sporego zapasu gotówki. Banki wymagają, aby nabywca mieszkania pokrył 20 proc., a minimum 10 proc. jego ceny ze swoich środków. Gdyby tego było mało, nowy właściciel musi też pokryć koszty transakcyjne (np. taksa notarialna, podatek, prowizja pośrednika i banku). Do tego dochodzą koszty odświeżenia, wykończenia czy umeblowania lokum.
Wkład własny stabilizuje ceny
- W sumie więc, chcąc zadłużyć się na pół miliona, warto mieć w kieszeni minimum 70-80 tysięcy. Czasem jednak kwota ta rośnie dwu, trzykrotnie czy nawet czterokrotnie w zależności od tego jak duży możemy przedstawić wkład własny, czy kupujemy mieszkanie nowe czy używane i jak dużo pieniędzy musimy jeszcze w nie zainwestować w wykończenie i wyposażenie – mówi Bartosz Turek, analityk Open Finance.
Efekt jest taki, że wymagania te hamują ożywienie na rynku mieszkaniowym i kredytowym. - Trzeba mieć bowiem świadomość, że w sytuacji, w której dynamicznie rosną wynagrodzenia i zatrudnienie, gospodarka szybko się rozwija, a kredyty są relatywnie tanie, bardzo wiele osób chciałoby kupić własne „cztery kąty". Chętnych na kredyt byłoby więc bez porównania więcej gdyby nie trzeba było dysponować sporym wkładem własnym. Byłby to bardzo prosty przepis na prawdziwy boom na rynku nieruchomości, który doprowadziłby do bardzo dynamicznego wzrostu cen, a później dotkliwej korekty – zwraca uwagę ekspert.
Wyniki badań Międzynarodowego Funduszu Walutowego z 2011 r. wskazują, że wzrost wymaganego wkładu własnego o 10 pkt. proc. ograniczał dynamikę wzrostu cen nieruchomości o 10 pkt. proc. Co prawda analizie poddano rynek koreański, ale gdyby wyniki te wprost przełożyć na rodzime warunki, to można zaryzykować stwierdzenie, że bez wymagań stawianych przez banki mieszkania w Polsce mogłyby być przynajmniej o 30-40 proc. droższe niż są obecnie (kilka lat temu można było się zadłużyć nie tylko na 100 proc., ale nawet na ponad 120 proc. wartości nieruchomości) – twierdzi Bartosz Turek. Może tu dochodzić więc do paradoksu, w którym wysokie wymagania wobec wkładu własnego utrudniają zakup własnego „M", ale brak takich wymagań powodowałby podobny skutek, bo mieszkania byłyby dla wielu osób po prostu za drogie.