Po fali raportów siedmiu największych spółek technologicznych widać rosnącą niechęć do rosnących bez końca nakładów inwestycyjnych traktowanych jako cel sam w sobie. Rynek domaga się jasnej strategi i ścieżki monetyzacji AI. Zmienia się też próg wiarygodności, ogłoszenia i obietnice ustępują miejsca licencjom i przychodom.
Ta zmiana akcentów łączy się z napięciami społecznymi, które przesiąkają do gospodarki realnej a dalej — na rynki finansowe. Automatyzacja i cyfryzacja przesuwają popyt na kwalifikacje, a wrażliwsze dochodowo grupy tracą poczucie bezpieczeństwa. Presja na rynku pracy ma dwa wektory. Coraz większa presja ze strony AI oznacza słabszą pozycję negocjacyjną i większą skłonność do ograniczania wydatków. W nastrojach konsumentów różnica między zamożniejszymi a mniej zamożnymi rośnie, co prędzej czy później odciska się na przychodach spółek. Im silniej firmy opierają się na kliencie wrażliwym cenowo, tym bardziej muszą liczyć każdy punkt marży i każdego klienta pozyskanego promocją.
Bardzo jaskrawym przypadkiem tego zjawiska w ostatnim czasie było Chipotle, które przyznało dość otwarcie, że utrzymanie wzrostów nie jest możliwie dla ich segmentu rynku kiedy ich demografia klientów ledwo wiąże koniec z końcem. Wydatki starszej i zamożniejszej cześć społeczeństwa, która korzysta na puchnących cenach aktywów, maskują w statystykach i wycenach fundamentalną niestabilność wielu segmentów gospodarki. Sygnały ze spółek gastronomicznych i detalicznych sugerują, że granice przerzucania kosztów na klienta są bliżej, niż sądzono jeszcze kilka kwartałów temu. Wynik McDonald’s w najbliższym tygodniu będzie testem skali zjawiska: jeśli wyższa wrażliwość na promocje i tańsze pozycje stanie się widoczna w przychodach na restaurację, rynek odczyta to jako sygnał dla całego segmentu. W relatywnym ujęciu lepiej powinny zachować się spółki z wyraźną przewagą kosztową, elastycznością cen i lojalnością klientów niezależną od krótkotrwałych akcji promocyjnych.
W tym otoczeniu rynkowym i makroekonomicznym następuje rozwarstwienie również wewnątrz samego ekosystemu sztucznej inteligencji. Po jednej stronie są przedsiębiorstwa, które potrafią przełożyć przewagę techniczną na wyższe wykorzystanie infrastruktury i opłaty za dostęp do mocy obliczeniowej, a także na lepszą skuteczność reklam czy nowe usługi w wyszukiwaniu i komunikacji. Tam przyrost przychodów jest skorelowany z wdrożeniami u klientów, a rozliczenia oparte na rzeczywistym użyciu sprzyjają skalowaniu. W tym segmencie zdecydowanie znajduje się obecnie Google, Nvidia, Meta. Po drugiej stronie są podmioty, które zderzają się z ryzykiem kanibalizacji dotychczasowych usług lub nie przedstawiają klarownej ścieżki do wzrostu zysków. Wielkie inwestycje w infrastrukturę bez równoległej przemiany modeli sprzedaży prowadzą do pytania o zwrot z kapitału. Do tego grona można natomiast zaliczyć Amazon, Microsoft i Apple. Rynek będzie coraz uważniej porównywał tempo realnych wdrożeń i zdolność do monetyzacji między producentami układów, dostawcami wyszukiwania i reklam a spółkami, które akcentują badania, lecz nie pokazują odpowiedniej dynamiki przychodu. Nie oznacza to rażących przecen na cenach tych spółek, jednak o ile nie pokażą one przełomowych zmian, ich wzrosty mogą zacząć wyraźnie pozostawać w tyle za konkurencją.
Na to wszystko nakłada się tło, które trudno uznać za neutralne. Umacniający się dolar i rosnące rentowności obligacji działają jak żółte światło dla wycen: podwyższają stopę dyskontową, zmniejszają wartość przyszłych przepływów i utrudniają życie eksporterom w USA. Jednocześnie mechanika rynku pochodnych może w krótkim terminie maskować fundamentalne tarcia. Duże nagromadzenie krótkich pozycji po stronie tak zwanej gammy oznacza, że niewielki impuls wzrostowy potrafi wymusić dokupywanie akcji przez wystawców opcji, co prowadzi do ruchów w górę nieproporcjonalnych do nowych informacji. Jeśli dodać sprzyjającą sezonowość, łatwo o jeszcze jedną falę zwyżek, nawet jeśli ocena fundamentalna rynku pozostawia sporo do życzenia.