Wczoraj doszło do ciekawej sytuacji. Po publikacji zaskakująco słabego wskaźnika zaufania amerykańskich konsumentów rynek słabł tylko przez krótką chwilę. Szybko doszło do odbicia. Nastroje błyskawicznie się poprawiły. Czy dane odebrano jako wypadek przy pracy? Jeśli tak, to chyba nie słusznie. Może więc faktycznie nastroje są znacznie lepsze od tego, co do tej pory sądziliśmy? Z pewnością zignorowanie słabych danych jest przejawem panującego na rynku optymizmu. Problem w tym, że te dane nie można ot tak sobie zignorować, a więc nie jest wykluczone, że jeszcze przyjdzie nam ten optymizm odchorować. Publikacja wskazuje bowiem na mocniejszy spadek czynnika oceny przyszłości, co ma znaczenie w kontekście aktualnej skłonności do konsumpcji. Jeśli konsumenci nie widzą przyszłości w jaśniejszych barwach będzie się ograniczać z wydatkami. To może być sygnał, że na wyraźną poprawę konsumpcji nadal nie ma co liczyć. Zapaści nie należy się obawiać, ale też i fajerwerków.

Do tego dochodzi świadomość, że publikacja wskaźnika zaufania konsumentów w następnym miesiącu wcale nie musi być lepsza. Chodzi o to, że od 1990 roku niemal każdy październik (oprócz jednego) przynosił spadek wartości tego wskaźnika. Zatem jest całkiem prawdopodobne, że wczorajsza publikacja nie była najgorszą, a będzie za miesiąc „poprawiona”.

Co więc oznacza to zignorowanie? Biorąc pod uwagę świadomość, że przed nami jeszcze zapewne słabe publikacje wskaźników ISM, można odnieść wrażenie, że rynek jest nastawiony bardzo optymistycznie. Być może zbyt optymistycznie. Nie musi to od razu skutkować spadkiem cen na dzisiejszej sesji, ale warto tą obserwację dorzucić do czynników, które mogą ostrzegać przed możliwością zakończenia tej fazy wzrostu cen. Dla nas oczywiście punktami odniesienia będą wsparcia. Na razie pierwsze z nich znajduje się na poziomie 2555 pkt. Wczoraj było blisko, ale popyt dał radę. Dziś może będzie łatwiej, ale póki nie pojawią się nowe maksima trendu, nie ma możliwości podniesienia poziomu sygnalnego.