Ja podjąłem trud zmierzenia się ze swoimi przewidywaniami przyszłości na początku 2013 roku. Były na tyle mgliste, że teraz mogę stwierdzić ze spokojem: miałem rację – ogólna prognoza (że powinno być lepiej) się sprawdziła. Jedyny istotny błąd, jaki popełniłem, to założenie, że dalsze sięgnięcie po pieniądze zgromadzone w OFE nastąpi w perspektywie kilku lat, po kolejnym kryzysie finansowym, kiedy dla budżetu nadejdzie czarna godzina. Okazało się, że czarna godzina nadeszła dużo wcześniej. Ale w niewytłumaczalny sposób nie wpłynęła istotnie na sentyment rynku w roku bieżącym (szerzej poruszam ten wątek poniżej).
Powody do radości
Notowania akcji wzrosły do momentu pisania felietonu „tylko" o ok. 7 proc., choć w bardziej pesymistycznym roku poprzednim – aż o 24 proc. Różnicę tę tłumaczę w ten sposób, że inwestorzy już w ubiegłym roku zdyskontowali oczekiwany wzrost gospodarczy 2013/14 i wiążące się z tym wyższe wyceny spółek. Jakkolwiek ten wzrost oceniać, to giełda dała inwestorom powody do radości, zwłaszcza w porównaniu ze spadającym oprocentowaniem oferowanym przez banki. Szczególnie cieszą się akcjonariusze spółek mniejszych, które nareszcie zmaterializowały swój potencjał wzrostu. Hitem tego roku były inwestycje w spółki średnie (sWIG80 – wzrost do momentu pisania felietonu o ok. 35 proc.) i małe (WIG-Plus – wzrost o ok. 33 proc.). Analizując stopy zwrotu pod kątem pochodzenia spółek, można wyraźnie stwierdzić, że najlepiej radziły sobie spółki polskie, a najgorzej– ukraińskie. Biorąc pod uwagę branże, to oczywiście najlepiej wypadły te, które były niedowartościowane, czyli budownictwo i media. Bardzo dobre stopy zwrotu dały też banki i spółki z sektora chemicznego. Zdecydowanie rozczarowały zaś inwestorów spółki z branży surowcowej, spożywczej i telekomunikacyjnej – może sprawią miłą niespodziankę w przyszłym roku?
Wartościowo dużo lepiej
Kilkudziesięcioprocentowe zwyżki mogą działać na wyobraźnię i przyciągnąć nowych inwestorów z nowymi pieniędzmi. Zdają się to potwierdzać statystyki nowych ofert. Na giełdzie pojawiło się wprawdzie dwukrotnie mniej spółek niż w roku ubiegłym (52 wobec 105 w roku 2012), ale na rynku regulowanym ta dysproporcja była już nieznaczna (13 wobec 16 w ubiegłym roku). Przy czym należy dodać, że wartościowo kończący się rok był dużo lepszy niż poprzedni – 5 mld zł wobec 3 mld rok wcześniej. Szczególnym optymizmem napawa fakt, że największe oferty miały miejsce pod koniec roku, kiedy zmiany dotyczące OFE były już przesądzone, przez co ich zaangażowanie było odpowiednio mniejsze. Pozwala to mieć nadzieję, że nawet bez funduszy emerytalnych rynek będzie w stanie wchłonąć nowe oferty (o ile OFE nie staną się źródłem podaży „starych" spółek). Pomimo szacunków, że w listopadzie fundusze emerytalne netto sprzedawały akcje, nie mieliśmy spadków, czyli rynek jest w stanie absorbować nawet pewną podaż ze strony OFE.
Mijający rok – jak każdy inny – miał swoją giełdową dynamikę i dramaturgię. Do kwietnia patrzyliśmy ze zgrozą, jak topnieje wartość naszych aktywów, ale potem mogliśmy obserwować w miarę dynamiczny wzrost przerywany korektami w połowie czerwca, na początku września i na początku grudnia. Warto spojrzeć na te korekty, bo mogą być dla nas ciekawą wskazówką na przyszłość.
Niestety, czas tych korekt bardzo przypomina mi historię prac nad reformą reformy emerytalnej. Druga połowa czerwca to ogłoszenie „wizji" zmian w OFE. Dowiedzieliśmy się wówczas o możliwych wariantach, z których każdy był dla rynku katastrofalny: przejęcie obligacji skarbowych lub „dobrowolność" ze wskazaniem na ZUS. Po tym, jak rynek się nieco ustabilizował, poznaliśmy koncepcję przyjętą do dalszych prac: połączenie negatywnych cech poprzednich wariantów i ich spotęgowanie. Koncepcja ta przewidywała odessanie z OFE aż 51,5 proc. aktywów (czyli nawet więcej, niż stanowił wówczas udział obligacji skarbowych) wsparte jednocześnie zasadą „dobrowolności" (ze wskazaniem na ZUS i dodatkowo z zakazem reklamy OFE). Kolejnym ciosem było ekspresowe przepchnięcie ustawy przez Sejm na początku grudnia.