To nie jest czas na inwestycje w złoto

Z Dennisem Gartmanem, autorem uznanego amerykańskiego biuletynu inwestycyjnego „The Gartman Letter”, o rynkach w 2012 roku rozmawia Grzegorz Siemionczyk

Aktualizacja: 23.02.2017 22:09 Publikacja: 31.12.2011 12:00

fot. bloomberg

fot. bloomberg

Foto: Archiwum

Napisał pan niedawno, że w Europie zbliża się „moment lehmanowski". Co to oznacza?

W USA po bankructwie banku Lehman Brothers jesienią 2008 r. wszyscy, od banków przez fundusze rynku pieniężnego po firmy i konsumentów, utracili zaufanie do gospodarki i do siebie nawzajem. A cały system bankowy opiera się przede wszystkim na zaufaniu. Gdy go brakuje, załamuje się podaż kredytu. I właśnie to dzieje się w strefie euro. Widać to w kontekście operacji refinansowej, jaką Europejski Bank Centralny zorganizował przed świętami. Można było liczyć na to, że niemal 0,5 bln euro, które pożyczył on na trzy lata bankom komercyjnym, przeznaczą one na kredyty i zakup obligacji skarbowych. Tymczasem te pieniądze wróciły do EBC w postaci depozytów. To przypomina sytuację, jaka miała miejsce w USA we wrześniu i październiku 2008 r.

Optymiści twierdzą, że banki ulokowały pożyczone pieniądze w EBC, bo nie miały czasu ich wykorzystać. Dni między świętami a Nowym Rokiem to w sektorze finansowym martwy okres.

To możliwe. Miejmy nadzieję, że tak właśnie jest. Że po zakończeniu sezonu urlopowego banki wykorzystają pieniądze z EBC.

Co się stanie, jeśli tego nie zrobią?

Będzie wówczas pewne, że strefa euro pogrąży się w głębokiej recesji. Przesądzona będzie też dalsza deprecjacja euro. Problemy tego regionu ulegną eskalacji. Na bardziej precyzyjne prognozy przyjdzie czas w połowie stycznia, gdy będziemy już wiedzieli, co banki robią z pożyczkami z EBC.

Trzyletnie pożyczki dla banków to jedno z najcięższych dział, jakie EBC wytoczył w walce z kryzysem. Jeśli nawet to nie wystarczy, strefa euro się rozpadnie?

Wiem tylko, że sytuacja w strefie euro znacząco się pogorszy. To wystarczy, aby podjąć odpowiednie decyzje inwestycyjne.

A jak ocenia pan koniunkturę po drugiej stronie Atlantyku?

W gospodarce jest cisza. To znaczy, nie można mówić ani o recesji, ani o ekspansji. Ten stan rzeczy może się utrzymać do połowy 2012 r., a nawet do jesiennych wyborów prezydenckich. Amerykanie mocno reagują na wyniki wyborów, a te najbliższe uważam za niezwykle istotne. Dlatego nie sądzę, że przedsiębiorcy będą przed nimi podejmowali jakieś agresywne działania.

Dość dobra kondycja amerykańskiej gospodarki w tym roku przejawiła się tym, że indeksy akcyjne z Wall Street utrzymały wartość z początku roku, podczas gdy europejskie sporo straciły. W 2012 r. będzie podobnie?

Sądzę, że tak. Ekonomia to nauka o skłonności ludzi do wybierania jednych rzeczy, a nie drugich. Inwestor, który ma dużo gotówki i wiele możliwości jej ulokowania, zapewne zainwestuje ją w możliwie stabilnej gospodarce, ze sprzyjającymi uwarunkowaniami politycznymi i płynnymi rynkami finansowymi. Wszystkie te kryteria spełniają dziś USA, Kanada, Australia i Nowa Zelandia. Do tych państw napływał będzie kapitał, ich waluty będą się umacniały wobec euro, a ich indeksy giełdowe będą sobie radziły lepiej niż europejskie czy azjatyckie.

Po sporach amerykańskich polityków o limit zadłużenia i metody redukcji deficytu budżetowego, który kolejny rok z rzędu przekroczył 1 bln USD, oraz po obniżce oceny wiarygodności kredytowej Waszyngtonu w tę stabilność USA można chyba nieco powątpiewać...

Rozumiem takie argumenty. Ale rynek to bardzo dobry sędzia. I jaki wydał werdykt? W tym roku zawyrokował, że lepiej inwestować w akcje amerykańskie niż europejskie i azjatyckie.

Swego czasu rynek oceniał też, że greckie obligacje są niemal równie bezpieczne jak niemieckie.

Sytuacja się zmienia. Ja zajmuję się rynkami finansowymi od 35 lat, więc wciąż jestem w tej branży relatywnie nowy i mogę się mylić. Ale z tego doświadczenia wnoszę, że trend, który obserwowaliśmy przez ostatnie trzy miesiące, prawdopodobnie utrzyma się przez kolejne trzy miesiące.

Do jakiego poziomu może dojść w najbliższym roku indeks S&P 500?

Nauczyłem się, że jeśli ktoś potrafi wskazać właściwy trend na rynku, już jest geniuszem. Mnie się wydaje, że w USA mamy obecnie do czynienia z trendem – jak to lubię ujmować – z lewego dolnego rogu do prawego górnego. W Europie trend prowadzi z lewego górnego rogu do prawego dolnego.

W ostatnich miesiącach mieliśmy do czynienia z dość nietypową sytuacją, bo w USA drożały zarówno akcje, jak i obligacje, których ceny teoretycznie powinny się poruszać w przeciwnych kierunkach. Czy napływ kapitału do USA sprawi, że ten fenomen się utrzyma, czy w końcu apetyt inwestorów na ryzyko poskutkuje wyprzedażą amerykańskich obligacji?

Znam wielu bystrych inwestorów, którzy próbowali grać na przecenę amerykańskich obligacji. W mijającym roku to był bardzo niefortunny zakład. I myślę, że zajmowanie na tym rynku krótkich pozycji będzie złą decyzją także w najbliższym roku.

Czy to nie będzie uzależnione od polityki pieniężnej Rezerwy Federalnej, zwłaszcza od tego, czy zdecyduje się ona na kolejną rundę skupu aktywów za dodrukowane pieniądze (QE)?

Oczywiście, ale sądzę, że Fed zrobi to, co zapowiedział. To znaczy, że utrzyma stopy procentowe blisko zera co najmniej do połowy 2013 r.

A trzecia runda QE będzie miała miejsce?

Bez wątpienia, z pewnością Fed ją przeprowadzi. Ale proszę mnie nie pytać kiedy. Stanie się to wtedy, kiedy się stanie.

A czy doprowadzi ona, tak jak pierwsza i druga runda QE, do deprecjacji dolara i znaczących zwyżek cen surowców?

Notowania surowców w końcu zachowują się tak, jak powinny. Do niedawna ceny wszystkich surowców poruszały się w tandemie, a dziś znów reagują na specyficzne dla każdego z nich czynniki fundamentalne. Mam nadzieję, że to nie zmieni się ponownie, gdy Fed ogłosi kolejną rundę QE.

Które surowce uważa pan za najbardziej atrakcyjne? W Polsce sporo emocji budzą notowania miedzi.

Według mnie byki powinny się interesować tylko surowcami rolnymi, takimi jak kukurydza, pszenica i soja. Obecnie rynki tych surowców są zrównoważone, ale to oznacza, że jakikolwiek problem może wywołać wzrost ich cen.

Ostatnio sporo kontrowersji wzbudziły pana poglądy na temat złota. Z byka przemienił się pan w niedźwiedzia, po czym oświadczył pan, że wcale nie jest niedźwiedziem... A w międzyczasie Peter Grandich chciał się z panem założyć o milion dolarów, że złoto szybciej będzie kosztowało 2 tys. USD za uncję niż 1 tys. USD (dziś to około 1530 USD).

Ja nigdy nie twierdziłem, że złoto potanieje do 1 tys. USD za uncję. Ale z Grandichem się zaprzyjaźniliśmy. Darzymy się szacunkiem, choć wciąż mamy odmienne poglądy na temat perspektyw złota. Ja sądzę, że ten kruszec będzie nadal taniał, a on, że będzie drożał. Sądzę, że na razie wychodzi na moje.

Większość analityków podziela pogląd Grandicha. Na czym opierają się pańskie prognozy?

Złoto tanieje z jednego prostego powodu. Cięcia budżetowe w strefie euro sprzyjają deflacji, a nie inflacji, przed którą złoto stanowi zwykle zabezpieczenie.

Kiedy znów nadejdzie moment, aby kupować złoto? Przy jakiej cenie?

Złoto należy kupować, gdy przestanie tanieć. A na razie jego cena nie osiągnęła dna. W ostatnich pięciu miesiącach rzesze inwestorów poniosły na tym metalu straty. Przypuszczalnie będą musieli swoje długie pozycje zamknąć. Dopiero gdy to się stanie, na rynku może nastąpić odbicie.

Skoro za przecenę złota odpowiada sytuacja w strefie euro, mogłoby się wydawać, że jego ceny się odbiją, gdy tylko EBC, który obecnie sterylizuje swoje zakupy obligacji (ściąga z rynku wydane na ten cel pieniądze), przestanie to robić, czyli rozpocznie program QE.

Tak, jeśli EBC publicznie oświadczy, że przestaje sterylizować swoje zakupy papierów skarbowych, złoto może zacząć się umacniać. Ale dopóki w strefie euro trwa agresywna konsolidacja finansów publicznych, EBC odmawia otwartej monetyzacji długów państw eurolandu, a inwestorzy indywidualni i instytucjonalni mają na rynku złota ogromnie długie pozycje, dopóty prawdopodobieństwo dalszej przeceny kruszcu jest bardzo wysokie.

A co z innymi aktywami uważanymi za bezpieczne przystanie?

Złoto nie powinno być uważane za bezpieczną przystań. Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego bywa tak nazywane. Ceny bezpiecznych aktywów nie wahają się o 4 proc. na jednej sesji. Jedynymi bezpiecznymi przystaniami na świecie są dziś obligacje skarbowe USA, Kanady, Australii i Nowej Zelandii.

A aktywa denominowane w jenach i frankach?

Niech na ten temat wypowiadają się ludzie mądrzejsi ode mnie. Nie mam na ich temat zdania. Podobnie jak na temat rynków wschodzących.

To wróćmy do bliższego panu amerykańskiego rynku akcji. W jakich sektorach inwestorzy znajdą najwięcej okazji?

Nie jestem wystarczająco bystry, żeby wiedzieć coś o wszystkich sektorach. Preferuję inwestowanie w akcje spółek, których działalność dobrze rozumiem. Lubię akcje koncernów metalurgicznych, węglowych, linii kolejowych. Bardzo prostych spółek, które płacą dywidendę. Nie rozumiem sektora wysokich technologii, farmacji itp.

A kiedy znów będzie można zainteresować się zachodnioeuropejskimi rynkami akcji?

Ja stanę się bykiem w odniesieniu do europejskich akcji, gdy EBC otwarcie oświadczy, że będzie monetyzował długi państw eurolandu.

Dziękuję za rozmowę.

35 lat na rynkach

Dennis Gartman jest aktywnym uczestnikiem rynku kapitałowego od 1974 r. Był m.in. – w różnych instytucjach finansowych – analitykiem rynku bawełny, traderem rynku walutowego i pieniężnego, dilerem obligacji skarbowych oraz szefem działu analiz rynku derywatów i szefem biura maklerskiego. W 1987 r. Gartman oddał się całkowicie publikowaniu biuletynu inwestycyjnego „The Gartman Letter", przeznaczonego głównie dla inwestorów instytucjonalnych. Organizuje też liczne szkolenia na temat rynku kapitałowego, m.in. dla amerykańskich instytucji rządowych. Jest częstym gościem telewizji CNBC i Bloomberg TV.

Komentarze
W Polsce stopy w dół, w USA nie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Komentarze
Wyczekiwane decyzje RPP
Komentarze
Łapanie oddechu
Komentarze
Indeksy w Warszawie w pogoni za kolejnymi rekordami
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Komentarze
Pewne prawidłowości
Komentarze
Wyższy cel?