Istnieje przecież niemała grupa posiadaczy kredytów złotowych, którzy niejednokrotnie za cenę spokoju zdecydowali się płacić wyższe raty  kredytu (przy tej samej kwocie pożyczanych pieniędzy). Ich spadek cen nieruchomości również dotknął. W tej kwestii waluta, w jakiej posiadacze mieszkań i domów wzięli kredyt nie ma tutaj znaczenia. Zresztą ceny na tym rynku mają to do siebie, że nie stoją w miejscu i równie dobrze zawrócić na północ, co w ciągu najbliższych lat w perspektywie poprawy koniunktury gospodarczej nie jest wcale pobożnym życzeniem.

Ceną jaką posiadaczom kredytów walutowych przyszło zapłacić za niższą ratę kredytu (w porównaniu z kredytem w złotych) jest ryzyko, że jej wartość może się zmieniać. Działa to jednak w dwie strony. To dziś stanowi problem za rok lub dwa może być wybawieniem, bo rata, która teraz mocno ciąży w miesięcznym budżecie za kilka lat może skurczyć chudsza. Takie są mechanizmy rynku, na których oparto kredyty w walutach obcych. To oznacza, że sytuacja kredytobiorców, którzy brali kredyty z reguły na okres 20-30 lat niebawem może diametralnie się zmienić na lepsze na podobnej zasadzie jak kilka lat temu wraz ze wzrostem kursu franka szczęście się od nich odsunęło. Dzisiejsze niedogodności z tytułu rosnących rat za kilka lat mogą się zbilansować z przyszłymi korzyściami. Z tego powodu ocena aktualnej sytuacji frankowców w wydaje się nieco krótkowzroczna.

Co ciekawe nie wszyscy z posiadacze kredytów we frankach mogą się czuć pokrzywdzeni. Osoby, które wzięły kredyty jeszcze przed górką cenową na rynku mieszkaniowym raczej nie mają powodów do narzekań. Ponieważ był to także okres wyższych niż obecnie stóp procentowych w ich przypadku możemy raczej mówić o korzyściach niż stratach.  Dlatego wrzucanie wszystkich do jednego worka opatrzonego napisem „skrzywdzeni przez banki" jest nieporozumieniem.

Osobnym tematem jest fakt, na ile kredytobiorcy byli świadomi pakując się w kredyt walutowy. Zapewne jedni bardziej uważnie czytali umowy, inni nieco mniej. Ale problem sprytnie konstruowanych umów przez banki nie dotyczy wyłącznie kredytobiorców z hipotekami. Poszkodowanych można równie dobrze znaleźć wśród kupujących jakikolwiek inne produkty bankowe, które nierzadko wymagają od klientów znajomości inżynierii finansowej. Nierzadko mniej świadomi klienci wpadają znacznie bardziej perfidnie zastawione w umowach pułapki niż umowy kredytowe. Dlaczego więc politycy wstawili się za frank owcami, którzy nierzadko wcale tej pomocy nie potrzebują? Odpowiedź jest banalnie prosta. To aż 700 tys. grupa potencjalnych wyborców, o których można zawalczyć prostymi zabiegami w postaci pomysłów mających rzekomo ulżyć ich kieszeni. Co z tego, że spawa już na starcie wydaje się przegrana. Grunt, że słupki wyborcze podskoczyły.