Spadek WIG20 od kwietniowego szczytu hossy z jednej strony jest nieco bardziej dotkliwy niż spadek indeksów na większości czołowych rynków rozwiniętych, jak USA czy Niemcy, a z drugiej wyraźnie mniejszy niż na giełdach, dla których pogorszenie koniunktury okazało się najbardziej fatalne w skutkach. Nie powinno dziwić, że najbardziej ucierpiały rynki mocno zadłużonych krajów z obrzeży strefy euro. W Grecji ostatnia fala spadkowa to kolejny etap bessy trwającej z przerwami od jesieni 2007 r. Indeks Athex ostatecznie przełamał wsparcie około dołka z wiosny 2009 r. (dla większości innych rynków, w tym GPW, to poziom wciąż bardzo odległy) i znalazł się najniżej od stycznia 1997 r. Mniej dramatycznie wygląda sytuacja na włoskim parkiecie, ale i tam indeks FTSE MIB od kwietnia stracił przeszło 30 proc., na skutek czego ustanowił ponaddwuletnie minimum.

Kraje peryferyjne strefy euro są pod szczególną presją. Nie dość, że ledwo radzą sobie ze spłatą zobowiązań, a część z nich jest pod unijną kroplówką, ale jeszcze coraz wyraźniejsze objawy spowolnienia gospodarczego na świecie pogorszą ich sytuację, nie pozwalając na zwiększenie dochodów budżetowych.

Pod presją obaw nie wytrzymują też kursy akcji na rynkach wschodzących. Indeks MSCI Emerging Markets, który do niedawna utrzymywał się w trendzie bocznym (rozpoczętym na jesieni ubiegłego roku), przebił właśnie serię poziomów wsparcia i znalazł się najniżej od września 2010 r. Jednym z największych zagrożeń dla rynków wschodzących byłoby dalsze załamanie cen surowców. Już teraz ropa naftowa jest najtańsza od lutego, a ceny miedzi cofnęły się do poziomu sprzed miesiąca. Także na GPW kursy spółek surowcowych zareagowały bardzo nerwowo na wydarzenia na światowych rynkach. Trzeba jednak przyznać, że sytuacja na poszczególnych giełdach krajów rozwijających się jest bardzo zróżnicowana. O ile część już wcześniej wykazywała objawy słabości, o tyle niektórym dopiero w ostatnich dniach udzielił się nastrój paniki. Przykładem jest południowokoreański indeks Kospi, który jeszcze na początku mijającego tygodnia był nieopodal szczytów hossy. Teraz testuje już jednak dołki z marca.

Sytuacja na wykresie indeksu MSCI nie jest jednak jeszcze dramatyczna i niewiele różni się od tego, co działo się rok temu. Obecnie indeks ustanowił 10-miesięczne minimum, a w końcu maja 2010 r. był najniżej od dziewięciu miesięcy. Porównanie to jest o tyle optymistyczne, że wtedy ustanowienie tego minimum było punktem kulminacyjnym wyprzedaży, po którym nadeszło trwałe odreagowanie. Sygnałem możliwości powtórki takiego scenariusza byłby powrót indeksu MSCI w obręb trendu bocznego.