Nieco inaczej wygląda to w porównaniu miesięcznym. W USA ceny dóbr i usług konsumpcyjnych podniosły się w czerwcu o 0,7 proc. w stosunku do maja, co było największą zwyżką od roku. W Europie zanotowano wzrost o 0,2 proc.
Ekonomiści nie widzą jednak w tym żadnych powodów do niepokoju. Duże znaczenie dla tych zwyżek miał bowiem notowany od marca wzrost notowań ropy naftowej – i co za tym idzie, kosztów paliw. Ropa ostatnio zaś nie tylko przestała drożeć, lecz nawet staniała. Tzw. wskaźnik bazowy, który nie uwzględnia paliw i żywności, wzrósł w USA w czerwcu jedynie o 0,2 proc. w stosunku do maja.
Także w ujęciu rocznym ogólne wskaźniki cen konsumpcyjnych są obarczone efektem zmian na rynku ropy – tyle że w odwrotną stronę. Bez paliw i żywności inflacja wciąż jest bowiem na plusie. Jednak maleje. W USA zmniejszyła się w czerwcu do 1,7 proc., z 1,8 proc. w maju, a w strefie euro zmalała do 1,4 proc., z 1,5 proc. w maju.
To efekt wciąż złej sytuacji gospodarczej. Niskie wydatki konsumpcyjne oraz nakłady inwestycyjne przedsiębiorstw sprawiają, że firmy muszą obniżać lub przynajmniej nie podnosić cen, żeby być w stanie sprzedać swoje towary i usługi.
– W ciągu najbliższych dwóch lat inflacja nie jest zagrożeniem ani w strefie euro, ani w USA, ponieważ presja deflacyjna wynikająca z recesji nadal będzie silna – ocenia Martin van Vliet, ekonomista z ING Groep w Rotterdamie.