Kwota ta obejmuje nie tylko bezpośrednie zastrzyki dla banków, ale też wartość rządowych gwarancji i ubezpieczeń dla udzielanych przez nie kredytów oraz innych ich aktywów, a także dokapitalizowanie Banku Anglii sumą 200 mld funtów. Nie należy jednak traktować jej jako ostatecznego rachunku, jaki za pomoc dla sektora bankowego zapłacą brytyjscy podatnicy.

Większość pieniędzy wyasygnowanych na rządową akcję ratunkową nie zostanie nigdy wykorzystana (np. gwarancje aktywów zostaną uruchomione tylko wtedy, gdy straty banku z tytułu ich przeceny przekroczą pewną progową wartość), a udziały w bankach, które Londyn objął w zamian za pomoc, prędzej czy później zostaną sprzedane, co może nawet przynieść zysk. W kwietniu brytyjski resort skarbu szacował, że ostatecznie może na wsparciu dla sektora bankowego stracić 20-50 mld funtów. Kwota ta obejmie też opłaty dla rządowych doradców, m.in. banków Credit Suisse i Deutsche Bank, które do kwietnia 2010 r. sięgną według NAO 107 mln funtów.

Mimo tych piętrzących się kosztów NAO podkreśla, że reakcja rządu na kryzys była właściwa. – Wykorzystanie przez Ministerstwo Skarbu pieniędzy podatników, aby ochronić ich oszczędności oraz ustabilizować system finansowy i przywrócić do niego zaufanie, było uzasadnione – oznajmił prezes tej agencji Amyas Morse. W październiku 2008 r., gdy Londyn zdecydował się na pomoc dla banków Royal Bank of Scotland oraz HBOS, który następnie został włączony do grupy Lloyds, wartość ich aktywów oceniano na 3 bln funtów. To ok. dwóch razy więcej, niż wynosi PKB Wielkiej Brytanii.