W roku fiskalnym 2011, który rozpoczyna się w październiku, administracja prezydenta USA Baracka Obamy zamierza wydać 3,8 bln USD (niespełna 11 bln zł), czyli równowartość ponad 25 proc. PKB największej gospodarki świata. Złoży się na to m.in. warty 100 mld USD pakiet skierowany na wsparcie rynku pracy. Wpływy do budżetu będą znacznie mniejsze, stąd deficyt finansów publicznych wyniesie 1,27 bln USD – wynika z przedstawionego wczoraj przez Biały Dom projektu ustawy budżetowej.
[srodtytul]Dług się podwoi[/srodtytul]
Większe emocje niż sam projekt budżetu, który podczas prac w Kongresie ulegnie przypuszczalnie znaczącym zmianom, wzbudziła towarzysząca jego publikacji prognoza deficytu na bieżący rok. Biały Dom oczekuje bowiem, że sięgnie on aż 1,56 bln USD, czyli 10,6 proc. PKB, i będzie tym samym największy w powojennej historii USA. Tymczasem Kongresowe Biuro Budżetowe (CBO) oraz ankietowani przez agencję Bloomberga ekonomiści spodziewali się, że będzie to około 1,35 bln USD, czyli nieco mniej niż w 2009 r., gdy w budżecie zabrakło 1,4 bln USD. Na przyszły rok fiskalny prognozowali lukę rzędu 1,1 bln USD.
Na tle tych przewidywań, projekt przyszłorocznego budżetu nie zwiastuje determinacji Waszyngtonu w porządkowaniu finansów publicznych. Dyrektor prezydenckiego Biura Zarządzania i Budżetu Peter Orzsag argumentował na konferencji prasowej, że zbyt gwałtowne ograniczenie deficytu nadwątliłoby ożywienie gospodarcze. Ta strategia „miękkiego lądowania” przewiduje, że jeszcze co najmniej do 2020 r. amerykańskiemu fiskusowi rokrocznie będzie brakowało od 700 mld do 1 bln USD. W efekcie dług publiczny USA podwoi się do tego czasu do 18,5 bln USD i najprawdopodobniej przekroczy 100 proc. PKB.
Analitycy się nie spodziewają, aby rosnące zadłużenie Waszyngtonu zdestabilizowało rynki obligacji. Większość rozwiniętych gospodarek ma w następstwie kryzysu problemy fiskalne, więc amerykańskie papiery nadal będą uchodziły za relatywnie bezpieczne.