Stopa inflacji rzeczywiście zwyżkowała do spodziewanych zresztą 5,1 proc., ale Ludowy Bank Chin stóp nie zmienił.
Taką decyzję entuzjastycznie przyjęli inwestorzy giełdowi i indeks Shanghai Composite wzrósł wczoraj na zamknięciu o 2,9 proc. Zmniejszyło to do 11 proc. tegoroczny spadek tego wskaźnika spowodowany obawami, że rząd zdecyduje się na stanowcze zaostrzenie polityki pieniężnej (co skutkowałoby przyhamowaniem wzrostu PKB i niekorzystnie odbiło się na wynikach spółek).
Pozostawienie stóp na niezmienionym poziomie mimo inflacji najwyższej od ponad dwóch lat i innych danych wskazujących na przyspieszenie tempa wzrostu gospodarczego analitycy tłumaczą jedynie obawą o nadmierny napływ do Chin kapitału spekulacyjnego z krajów i rejonów, gdzie stopy są rekordowo niskie, a banki centralne w ramach programów stymulujących wzrost gospodarczy pompują w systemy finansowe setki miliardów dolarów, euro czy funtów. Tak dzieje się przede wszystkim w USA, ale także w strefie euro i w Wielkiej Brytanii.
Napływu gorącego pieniądza chińskie władze nie chcą, bo po pierwsze wzmaga on presję inflacyjną, a po drugie zwiększa naciski na zdecydowane umocnienie juana. To byłoby zaś sprzeczne z założeniami kontynuowania polityki relatywnie słabej waluty.
Wydaje się jednak, że prędzej czy później Chiny będą musiały podnieść stopy procentowe, bo inflacja obejmuje obszary niebezpieczne politycznie. Żywność była w listopadzie o 11,7 proc. droższa niż przed rokiem, a koszty utrzymania mieszkań, takie jak woda, elektryczność czy czynsz za wynajem, wzrosły średnio o 5,8 proc. To w sposób oczywisty zmniejsza siłę nabywczą Chińczyków.