Do utworzenia nowego rządu będzie nadal pełniła obowiązki premiera, m.in. podejmując na Wyspach amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa. Za najbardziej prawdopodobnego następcę May jest obecnie uznawany Boris Johnson, były minister spraw zagranicznych, gorący zwolennik brexitu. W wyścigu o przywództwo może jednak wystartować kilkunastu polityków Partii Konserwatywnej.
Po tym, jak premier May ogłosiła swoją dymisję, funt umacniał się wobec dolara. O ile rano w piątek za 1 funta płacono 1,267 USD, o tyle po godzinie 12 nawet 1,271 USD. Potem jednak kurs szybko wrócił do poziomu z poranka. Był na podobnym poziomie jak w pierwszej połowie stycznia. Londyński indeks FTSE 100 lekko zyskiwał w popołudniowej części piątkowej sesji.
Spekulacje o rezygnacji premier May trwały od miesięcy. Jej koniec przypieczętowała ostatnia nieudana próba przepchnięcia przez parlament (dwukrotnie wcześniej odrzuconej) umowy o warunkach brexitu. May ogłosiła we wtorek, że pozwoli deputowanym Izby Gmin zagłosować w czerwcu nad przeprowadzeniem drugiego referendum brexitowego. To wywołało sprzeciw kilku ministrów i rezygnację przewodniczącej parlamentu. Sondaże przed wyborami do Parlamentu Europejskiego mówiły zaś, że Partia Konserwatywna poniesie w nich klęskę, a głosy jej odbierze partia Brexit kierowana przez eurodeputowanego Nigela Farage'a. Konserwatyści doszli więc do mocno spóźnionego wniosku, że muszą pozbyć się May, by odzyskać część elektoratu. Jeśli wyznaczą Borisa Johnsona lub innego zwolennika brexitu na nowego premiera, będzie to oznaczało, że Londyn może zagrać ostrzej w rozgrywce z Brukselą. Jeżeli oczywiście zdoła uzyskać wystarczające poparcie w parlamencie, które dałoby mu szerokie pole manewru w negocjacjach.
Do brexitu pierwotnie miało dojść 31 marca, ale wobec tego, że premier May nie potrafiła zdobyć poparcia w parlamencie dla umowy o warunkach wyjścia, jego datę przesunięto na 31 października.
– Rezygnacja pani premier zwiększa ryzyko bezumownego brexitu, który miałby poważne negatywne skutki dla brytyjskiego ratingu – twierdzi Sarah Carlson, wicedyrektor w agencji Moody's.