Panie Premierze, proponuje Pan, żeby z obowiązującego w UE limitu deficytu budżetowego na poziomie 3 proc. PKB wyłączone były wydatki na obronność. Skąd taka propozycja?
Europa Zachodnia od 10 lat nie może znaleźć nowej ścieżki wzrostu. Wyraźnie widać, że polityka pieniężna już nie działa. Utrzymuje wprawdzie stabilność gospodarki, ale nie jest w stanie wyrwać jej ze stagnacji. Europejska gospodarka jest jak koń, który doszedł do wodopoju, ale nie chce się napić wody. Trzeba go do tego nakłonić. Klasycznym, keynesowskim sposobem jest wykorzystanie polityki fiskalnej. Europejscy przywódcy mają tego świadomość, stąd np. Plan Junckera, w tym Europejski Fundusz Inwestycji Strategicznych. Stąd też niemiecki wicekanclerz Sigmar Gabriel proponuje szeroko zakrojony program inwestycji infrastrukturalnych w Niemczech. Dlatego też prezydent Donald Trump proponował szereg inwestycji w drogi, koleje i edukację. Moja propozycja, aby nie zaliczać do deficytu wydatków na obronność, wpisuje się w tego rodzaju refleksje. Zresztą, kilka dni temu, tę polską inicjatywę poparli Czesi ustami swojego ambasadora przy UE. Chodzi o to, żeby wygenerować impuls popytowy, inwestycyjny, ale jednocześnie wzmocnić bezpieczeństwo, bo czasy są niespokojne. Więcej inwestycji w przemysł obronny zwiększyłoby także innowacyjność gospodarki. Jest faktem, że szereg innowacji pochodzi z przemysłu obronnego. Można sobie również wyobrazić, żeby to wydatki na naukę np. do wysokości 1 proc. PKB nie były zaliczane do deficytu. To zachęcałoby rządy do inwestowania w naukę. Uważam, że do kwestii deficytu należy podchodzić pragmatycznie, a nie dogmatycznie.
Niezaliczanie wydatków na obronność do deficytu sektora finansów publicznych pozwalałoby Polsce na jego bezkarne zwiększenie do 5 proc. PKB. Nasza gospodarka, która pomimo spowolnienia wzrostu w tym roku rozwija się w przyzwoitym tempie, potrzebuje takiego impulsu fiskalnego?
Podkreślę, że dopóty, dopóki w UE obowiązuje limit deficytu na poziomie 3 proc. PKB, będziemy go przestrzegać. Nasza gospodarka rzeczywiście radzi sobie nieźle. Natomiast chcielibyśmy, żeby nasz wzrost gospodarczy był jak najlepszej jakości, żeby był zrównoważony i opierał się na inwestycjach, innowacyjności, przemyśle i nowych technologiach. Stąd poddaję pod rozwagę różne scenariusze działań, bo wyraźnie widać, że dawne metody pobudzania wzrostu gospodarczego w Europie Zachodniej i w wielu innych krajach – nie działają.
Z tym, że mamy w Polsce zbyt niską stopę inwestycji i jesteśmy za mało innowacyjni, trudno się nie zgodzić. Ale ekonomiści wytykają rządowi PiS, że póki co koncentruje się na pobudzaniu konsumpcji. Inwestycje maleją, a wzrost wydatków gospodarstw domowych, choćby pod wpływem 500+, przyspiesza, stając się jedynym, ale bardzo nietrwałym źródłem wzrostu. Widać rozdźwięk między deklaracjami a działaniami rządu.