Według ankietowych badań instytutu Ifo niemieckie firmy przemysłowe oceniają swoją sytuację i perspektywy jej rozwoju najgorzej od 2012 r. Także inne dane sugerują, że zapaść w przemyśle za naszą zachodnią granicą nie mija. Polska gospodarka jak dotąd się nie zaraziła. Czy mamy już pewność, że to nam w ogóle nie grozi?
Na takie kategoryczne stwierdzenie jest moim zdaniem za wcześnie. Ale duża odporność polskiej gospodarki na spowolnienie w Niemczech, które są wciąż naszym głównym partnerem handlowym, rzeczywiście zwraca uwagę. Ifo, podobnie jak PMI, wskazują na tendencje recesyjne w niemieckim przemyśle. W polskim przemyśle nic takiego nie widać. W marcu pomimo negatywnych efektów kalendarzowych produkcja przemysłowa solidnie wzrosła także w tych branżach, które mają duży udział eksportu w sprzedaży.
Z czego może wynikać ten rozziew między koniunkturą nad Wisłą i nad Renem?
Na pewno jest tak, że firmy realizują jeszcze kontrakty zawarte w czasach dobrej koniunktury. Taka jest specyfika działalności firm przemysłowych, szczególnie tych, które działają na zlecenie dużych międzynarodowych koncernów. Odporność polskiego przemysłu to częściowo też efekt dużej elastyczności przedsiębiorstw, które potrafią zmienić kierunek sprzedaży z tych rynków, na których popyt słabnie, na inne, bardziej chłonne rynki. To było widać już w trakcie spowolnienia w strefie euro w latach 2011–2012 r., a także po wprowadzeniu przez Rosję embarga na import żywności z Polski. Trzecia kwestia to kurs złotego. On ciągle znajduje się na poziomach, które wspierają konkurencyjność cenową polskich firm. Po czwarte, o ile niemiecki przemysł jest w recesji, o tyle sytuacja w sektorze usługowym jest tam dobra. Popyt konsumpcyjny też pozostaje silny. Wszystko to pozwala oczekiwać, że spowolnienie w Niemczech nie będzie miało silnego przełożenia na Polskę.