Można też oczywiście próbować zgadywać na podstawie historycznych zależności, jak głęboka będzie obecna spadkowa faza cyklu koniunkturalnego. Przed tygodniem pisałem, że w przeszłości końca bessy na próżno było wypatrywać, zanim roczna dynamika WIG spadła do co najmniej -35 proc. (w najgorszym momencie ostatniej przeceny wynosiła „tylko" -20 proc.). Odniesienie tych rozważań do rocznej dynamiki polskiego PKB także nie prowadzi do zbyt optymistycznych wniosków. Nawet jeśli założymy, że tym razem spowolnienie gospodarcze będzie łagodne (na to wskazywałby historyczny przebieg cyklu, w którym spowolnienie na zmianę przybierało łagodną i ostrą formę – teraz kolej na ten pierwszy wariant po gwałtownym załamaniu z przełomu lat 2008 i 2009), to niewielkie to pocieszenie. Nawet stosunkowo łagodne fazy spowolnienia sprowadzały bowiem dynamikę PKB do  2,2–2,4 proc. (w  trakcie faz ostrych było to 0,3–0,8 proc.). To i tak wartość stanowiąca niewiele więcej niż połowę dynamiki zanotowanej w II kwartale (4,3 proc. r./r.).

W określeniu tego, jak głęboka będzie faza spadkowa, nie pomaga niestety ostatnio wskaźnik wyprzedzający koniunktury w Polce (CLI) publikowany przez OECD. O ile jeszcze pół roku temu nie było wątpliwości co do przydatności tego indykatora, o tyle teraz śledzenie jego odczytów może wprawić w konfuzję ze względu na to, że comiesięczne rewizje (sięgające daleko wstecz) sprawiają, że raz mamy do czynienia z kontynuacją tendencji spadkowej, innym razem nagle okazuje się, że wskaźnik rośnie.

Według podanego w mijającym tygodniu najnowszego odczytu CLI zaczął iść w górę, ale co z tego, skoro podobne odbicie było sygnalizowane już w lipcu, a późniejsze rewizje je zanegowały? Najwyraźniej sytuacja w gospodarce jest teraz tak skomplikowana, że nawet za pomocą sprawdzonych narzędzi trudno uchwycić zachodzące w niej procesy.