Europa zakładniczką Niemiec

Berlin robi wszystko, co w jego mocy, aby opóźnić stworzenie unii fiskalnej w eurolandzie. Tym samym skazuje wysiłki ratowania wspólnej waluty na niepowodzenie. Jednocześnie niemieccy politycy coraz śmielej rozważają podział strefy euro

Aktualizacja: 24.02.2017 04:13 Publikacja: 12.11.2011 00:24

Angela Merkel

Angela Merkel

Foto: Bloomberg

Niemiecka gospodarka wyszła z kryzysu w doskonałym stanie. W 2010 r. rozwijała się w tempie 3,7 proc., najszybszym w Europie Zachodniej, a w tym roku wzrost PKB ma wynieść 2,9 proc. (według prognoz Komisji Europejskiej). Bezrobocie w RFN jest najniższe od 1992 r. Od 2014 r. kraj ten ma mieć zbilansowany budżet. Wydawałoby się, że Niemcy powinny stanowić przykład dla Europy. A jednak tak nie jest. Ich polityka coraz częściej wywołuje irytację ekonomistów i całych narodów. Przyczyną jest postawa Berlina wobec kryzysu w strefie euro.

– Decyzje o tym, czy gospodarki Grecji, Irlandii, Portugalii i Hiszpanii przeżyją, czyli decyzje o przyszłości strefy euro, są podejmowane w Berlinie częściej niż kiedykolwiek – wskazuje Simon Tilford, ekonomista z londyńskiego think tanku Centre for European Reform (CER). Te decyzje są często kiepskie. Przed ostatnim unijnym szczytem w końcówce października Berlin nie zgodził się na zlewarowanie Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej za pomocą pieniędzy pożyczonych z Europejskiego Banku Centralnego. Zamiast tego przeforsował powszechnie krytykowaną decyzję o tym, aby EFSF udzielał częściowych gwarancji na emisję nowego długu niektórych państw strefy euro oraz by został wzmocniony pieniędzmi, które specjalne wehikuły inwestycyjne zbiorą od państwowych i prywatnych inwestorów spoza strefy euro.

Październikowy szczyt okazał się potrzebny, bo wyniki szczytu UE z lipca 2011 r. okazały się rozczarowujące dla inwestorów. On z kolei był konieczny, gdyż na unijnym spotkaniu w maju 2010 r. błędnie uznano, że można powstrzymać kryzys w strefie euro bez redukcji długu Grecji i z użyciem EFSF dysponującym zaledwie 440 mld euro. W obu przypadkach kluczowe, fatalne decyzje były wynikiem niemieckich nacisków. W tak zwanym międzyczasie Niemcy torpedowali wszelkie pomysły mówiące o budowaniu systemu fiskalnego zarządzania w strefie euro (takie jak emisja euroobligacji wspólnych dla państw członkowskich). Czemu Niemcy prowadzą tak katastrofalną politykę? Czy robią to celowo, czy też „niechcący"?

Koniec ładu poczdamskiego

Integracja europejska miała w swoim podstawowym zamierzeniu zapobiec ryzyku wybuchu nowej wojny w Europie i co za tym idzie, związać ambicje Niemiec z europejskim projektem. Ten polityczny cel odgrywał też bardzo ważną rolę przy tworzeniu strefy euro. Jednym z warunków zgody prezydenta Francji Francois Mitterranda na zjednoczenie Niemiec było późniejsze przyjęcie przez nie wspólnej unijnej waluty. Jednocześnie, by uniknąć zdominowania eurolandu przez Berlin, Francja robiła wszystko, co w jej mocy, by przyjąć do strefy euro nieprzygotowane do tego państwa Europy Południowej, takie jak Grecja. Niestety, nie zdołała wówczas przeforsować stworzenia skutecznych mechanizmów koordynacji polityki fiskalnej wewnątrz eurolandu.

– Na pewno było błędem to, że wszyscy przyjęli wówczas niemiecki punkt widzenia, czyli uznali, że powinniśmy mieć wspólną walutę, jednolitą politykę pieniężną, jeden bank centralny i nic poza tym. Powinniśmy wówczas stworzyć o wiele silniejsze reguły dotyczące koordynacji polityki fiskalnej państw UE oraz instytucje o to dbające. Kraje Unii teraz rozumieją, gdzie popełniono błąd, i chcą go naprawić – stwierdził w wywiadzie dla „Parkietu" Henning Christophersen, były wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, jeden z twórców strefy euro.

Póki nie było kryzysu, nikt nie skarżył się na funkcjonowanie systemu, a kraje Europy Południowej odnosiły korzyści z uczestnictwa w strefie euro. Wielu Niemców uważa, że działo się to ich kosztem. – Dzięki euro koszt kredytu w państwach takich jak Hiszpania, Irlandia i Grecja nagle spadł do tak niskiego poziomu jak w ultrastabilnych Niemczech. To wywołało w tych krajach boom inwestycyjny, w czasie gdy Niemcy doświadczały stagnacji. Na przykład gospodarka Irlandii wzrosła o 105 proc. w latach 1995–2009. Niemieckie banki inwestowały w hiszpański rynek nieruchomości i greckie obligacje zamiast w krajowe projekty. Krajowe inwestycje mocno więc spadły w Niemczech, a wzrost gospodarczy był wolniejszy tylko we Włoszech. Niemcy krwawiły, gdy inni imprezowali – wskazuje Hans-Werner Sinn, dyrektor monachijskiego Instytutu Ifo.

Niemcy w tym czasie jednak nie próżnowali. Reformowali swoją gospodarkę i kosztem poważnego ograniczenia wzrostu płac zwiększali konkurencyjność swoich firm. – Był to jednak bolesny proces, który mocno uderzył w nasze społeczeństwo – uważa Sinn. Niemcy utrzymali nadwyżkę handlową wobec reszty świata, a było to zasługą m.in. tego, że inne państwa strefy euro nie miały już swoich narodowych walut, które mogłyby zdewaluować, by odzyskać konkurencyjność wobec Niemiec. Gdy wybuchł kryzys zadłużeniowy w Grecji, dystans pomiędzy Niemcami a krajami południa zaczął się pogłębiać. Osłabienie euro zadziałało na korzyść niemieckich eksporterów. W tym samym czasie kraje takie jak Grecja, Hiszpania i Włochy zostały zmuszone (m.in. pod naciskiem Niemiec) do przeprowadzenia bolesnych cięć fiskalnych, co mocno przytłumiło u nich ożywienie gospodarcze. Część ekonomistów krytykuje więc Berlin za pogłębianie nierównowagi gospodarczej w eurolandzie. – Niemcy powinny uznać, że są częścią problemu. Póki nie zwiększą konsumpcji wewnętrznej, prowadząc przy tym do wzrostu importu i stymulacji gospodarek swoich partnerów handlowych, póty sytuacja się nie zmieni. Trwałe rozwiązanie antykryzysowe wymaga poważnej modyfikacji niemieckiej strategii makroekonomicznej. Niemcy jednak nie akceptują tego faktu, co jest niepokojące – wskazuje Tilford.

Do sprzeciwu wobec budowania unii fiskalnej skłania Niemców nie tylko niechęć do finansowania państw Europy Południowej i modyfikowania swojej strategii gospodarczej opartej na eksporcie. Pewną rolę odgrywają też obawy przed przekazywaniem części władzy z Berlina do Brukseli. Zmniejszyłoby to znaczenie polityczne Niemiec w UE. – Zarówno dla Grecji, Portugalii, Hiszpanii, jak i jakiegokolwiek innego kraju Unii jest bardzo źle, gdy wszystkie decyzje są podejmowane w Berlinie. One powinny być podejmowane przecież w Brukseli – wskazuje Christophersen. Obawa przed politycznymi skutkami transferu władzy do Brukseli kierowała m.in. deputowanymi do Bundestagu, którzy zdecydowali, że udzielanie przez EFSF pomocy państwom strefy euro może odbywać się tylko za zgodą specjalnej komisji niemieckiego parlamentu.

Rzesza eurosceptyków

Czynnikiem, który mocno przeszkadza w głębszym zaangażowaniu się Niemiec w ratowanie strefy euro, jest też głęboka niechęć niemieckiej opinii publicznej do wspólnej waluty, dalszej integracji europejskiej oraz pomagania eurobankrutom. – Niemcy to chyba najbardziej eurosceptyczny naród strefy euro – mówi „Parkietowi" Christopher Smallwood, ekonomista z firmy badawczej Capital Economics.

Prasa naszego zachodniego sąsiada w ostatnich miesiącach wielokrotnie wzywała np. do wyrzucenia Grecji ze strefy euro i wstrzymania pomocy dla krajów z peryferii eurolandu. Grecy, Hiszpanie i Włosi są przedstawiani w niemieckich bulwarówkach jako leniwe darmozjady pasożytujące na ciężko pracujących Niemcach. Niechęć obywateli RFN do eurobankrutów mocno się przyczyniła do tego, że CDU – partia kanclerz Angeli Merkel – oraz koalicyjna FDP przez ostatni rok przegrały wszystkie wybory lokalne, a ich wyniki w sondażach gwałtownie się pogorszyły. Rząd Merkel jest więc słaby i stara się nagiąć do oczekiwań opinii publicznej.

– Bardzo chciałbym, by kiedyś w Niemczech powstał rząd, który podejmie się działań pedagogicznych. Spokojnie i w przekonujący sposób wytłumaczy Niemcom, że zjednoczona Europa jest dobrym projektem, który istnieje również dla ich dobra. Rząd Angeli Merkel miał zaś w ostatnich latach wyraźne problemy z wykonywaniem tego zadania. Inne kraje Unii Europejskiej powinny w tym pomóc Niemcom. Dotychczas w dyskusjach na forum europejskim zbyt często używano?wobec Berlina argumentu o koniecznej solidarności. Zamiast tego powinno się powiedzieć Niemcom, że strefa euro jest ratowana również w ich własnym interesie – powiedział w wywiadzie dla „Parkietu" Mario Monti, włoski ekonomista i długoletni komisarz europejski.

Tymczasem niechęć opinii publicznej do eurobankrutów podziela również wielu przedstawicieli elit RFN. Minister finansów Wolfgang Schaeuble i minister gospodarki Philip Roesler uważają, że kluczem do zażegnania kryzysu w strefie euro są niemal wyłącznie bolesne cięcia fiskalne. (Niemcy żartują nawet, że według Schaeuble każde państwo eurolandu powinno zachowywać się jak „skąpa gospodyni domowa ze Szwabii"). Głęboko sprzeciwiają się przy tym śmiałym rozwiązaniom, takim jak emisja wspólnych obligacji dla całej strefy euro czy zlewarowanie Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej za pomocą pieniędzy pożyczonych z Europejskiego Banku Centralnego. Ich sojusznikami są ekonomiści Bundesbanku. Dwóch przedstawicieli Niemiec w Radzie EBC: Axel Weber i Juergen Stark, zrezygnowało przecież ze stanowisk w proteście przeciw skupowaniu przez EBC obligacji państw z peryferii eurolandu. – Niemieckie podejście przewiduje, że zasady mają pierwszeństwo. Nawet gdybyśmy mieli Zmierzch Bogów, naszych gospodarczych decydentów by to nie obchodziło. Trzymaliby się zasad – wskazuje Peter Bofinger, ekonomista z Uniwersytetu w Wuerzburgu. Niemieccy politycy i ekonomiści czują wręcz obsesyjny lęk przed wysoką inflacją, która mogłaby być skutkiem ubocznym ewentualnego większego zaangażowania EBC w walkę z kryzysem zadłużeniowym. Lęk ten jest jednak zrozumiały – hiperinflacja poważnie osłabiła w latach 20. gospodarkę Republiki Weimarskiej, torując drogę Hitlerowi. To – zdawałoby się odległe – wspomnienie jest wciąż przywoływane przez ekonomistów z RFN jako przestroga.

Upadek tabu

Jak długo Niemcy wytrzymają łożenie na eurobankrutów? Kanclerz Angela Merkel twierdzi, że walka z kryzysem w strefie euro potrwa jeszcze dziesięć lat. Ale na tak długo Niemcom może nie starczyć cierpliwości. Na początku listopada, gdy grecki rząd ogłosił referendum w sprawie drugiego pakietu pomocy dla Grecji, Niemcy i Francja zagroziły wyrzuceniem Hellady z eurolandu.

Niektórzy eksperci wskazują jednak, że to RFN może porzucić wspólną walutę. Jak wynika z amerykańskich depesz dyplomatycznych ujawnionych przez WikiLeaks, już w lutym 2010 r. (a więc, gdy kryzys zadłużeniowy dopiero się rozkręcał), Thomas Mayer, główny ekonomista Deutsche Banku, twierdził, że Niemcy mogą w ciągu 20 lat wyjść ze strefy euro. Wyjście z eurolandu już ma duże poparcie społeczne. Sondaże wskazują, że blisko 50 proc. Niemców chce powrotu marki.

– Opuszczenie eurolandu byłoby dobre dla samych Niemców. Nowa marka niemiecka szybko i znacząco by się umocniła. By walczyć z deflacją, rząd w Berlinie musiałby zwiększyć wydatki budżetowe i obniżyć podatki. Poczułyby to niemieckie gospodarstwa domowe, które obecnie nie odnoszą bezpośrednich korzyści z dużej nadwyżki handlowej. Patrząc tylko z tej strony, Niemcy zyskaliby więc bardzo dużo na rozpadzie strefy euro – wskazuje Smallwood.

Na razie jednak wśród niemieckich elit zyskuje poparcie inny scenariusz: podział strefy euro na dwa obszary integracji gospodarczej. Frank Schaeffler, deputowany do Bundestagu i zarazem ekspert gospodarczy partii FDP, wzywa państwa północy eurolandu do secesji i utworzenia własnej unii walutowej, pozostawiając dotychczasowe euro Francji i krajom południa. Jego zdaniem do podziału dojdzie, gdy północ zmęczy się dotowaniem eurobankrutów, a społeczeństwa południa zbuntują się przeciwko zaciskaniu pasa. Zwolennikiem tej opcji jest m.in. popularny ekonomista Hans-Olaf Henkel, były szef Federacji Niemieckiego Przemysłu. Dawniej euroentuzjasta, teraz zaciekły wróg unijnej waluty, którą atakuje w swojej książce o wiele mówiącym tytule „Ocalcie nasze pieniądze". – Mamy dwa modele społeczne w Europie. Dla krajów północy inflacja i niestabilność są zbrodnią. Południe woli skupić się na wzroście gospodarczym, nie zawracając sobie zbytnio głowy inflacją. Teraz zmuszamy Portugalię, Grecję, Hiszpanię i Włochy, by zadusiły swoje gospodarki na śmierć, aby utrzymać jedność strefy euro. To absurdalna sytuacja – twierdzi Henkel.

Analitycy wskazują, że podział strefy euro jest możliwy, zwłaszcza biorąc pod uwagę zachowanie niemieckich polityków. – Europejscy decydenci, a zwłaszcza niemieccy i holenderscy, nie potrafią wznieść się ponad pychę i poczucie moralnej wyższości, zostawiając tym samym strefę euro z małą ilością amunicji do zwalczania kryzysu. To sprawia, że rozpad strefy euro jest bardzo możliwy. Nie skończy się on na opuszczeniu jej przez Grecję i być może Portugalię, jak myślą niemieccy i holenderscy politycy. To zagrożenie dotyczy również Francji. „Serce" strefy euro może się składać jedynie z Niemiec, Austrii, Holandii, Finlandii i Luksemburga. Francja i Niemcy nie dzieliłyby więc już wspólnej waluty – prognozuje Tilford.

W 1990 r. Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe orzekł, że Niemcy mogą wycofać się ze strefy euro, jeśli stanie się ona „strefą wysokiej inflacji" lub gdy niemieccy podatnicy zostaną obciążeni kosztami pomocy dla bankrutujących gospodarek unii walutowej. Wiele wskazuje, że za jakiś czas Berlin odkurzy ten wyrok.

 

Angela Merkel – nieprzypadkowa kanclerz

Najpotężniejsza kobieta Europy jest złośliwie nazywana przez część Niemców „ostatnią zemstą Honeckera". To przezwisko nawiązuje do tego, że jest pierwszym niemieckim kanclerzem pochodzącym z NRD. Córka pastora, który wyemigrował z Niemiec zachodnich do wschodnich, by „ewangelizować" komunistów, została wypromowana w ogólnoniemieckiej polityce przez Lothara de Maiziere, ostatniego premiera NRD. Dzięki dużej pracowitości, zdolnościom i protekcji kanclerza Helmuta Kohla (a następnie wzięciu udziału w skierowanej przeciwko niemu partyjnej rebelii) wspinała się przez lata po drabinie kariery w chadeckiej partii CDU. W 2005 r. poprowadziła swoje stronnictwo do zwycięstwa nad skompromitowanym rządem Gerharda Schrödera i została kanclerzem RFN. Powtórzyła ten sukces w 2009 r. Jej rząd prowadzi kontrowersyjną politykę, na którą składają się m.in. pogłębianie współpracy z Rosją, hamowanie dalszej integracji europejskiej i populistyczne decyzje, takie jak wyłączanie reaktorów atomowych po katastrofie w Fukushimie.

Wolfgang Schaeuble – żelazny minister

Pomysł stworzenia Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej oraz redukcji długu Grecji przypisywany jest niemieckiemu ministrowi finansów Wolfgangowi Schaeuble.

Bez jego akceptacji praktycznie niemożliwe jest przyjęcie jakiejkolwiek zmiany w europejskiej strategii ratowania strefy euro.

Negocjacje z nim są ciężkie. Schaeuble ma trudny charakter i zawsze kładzie nacisk na cięcia fiskalne u eurobankrutów.

Jest przy tym politykiem nietuzinkowym. Zasiada nieprzerwanie w Bundestagu od 1972 r. Pierwszą funkcję rządową pełnił już w latach 80., w gabinecie Helmuta Kohla. Kohl szykował go na swego następcę, ale skandal związany z nielegalnym finansowaniem CDU i wewnątrzpartyjna rebelia Angeli Merkel pokrzyżowały te plany. Schaeuble nie boi się głosić poglądów wywołujących w Niemczech kontrowersje i z tego powodu w 1990 r. skrajnie lewicowy bojówkarz poważnie ranił go nożem. Od tej pory obecny niemiecki minister finansów porusza się na wózku inwalidzkim.

 

Philip Roesler – wschodząca gwiazda

Niemiecki minister gospodarki i technologii, a zarazem przewodniczący wchodzącej w skład koalicji rządowej liberalnej partii FDP, w ostatnich miesiącach bardzo ostro wypowiadał się o ratowaniu eurobankrutów. – Nasza cierpliwość do Grecji kiedyś się wyczerpie – powiedział Roesler.

Jego radykalne stanowisko wobec Hellady jest jednak desperacką próbą ratowania popularności tonącej w sondażach partii.

Ledwie kilka miesięcy temu przejął kierownictwo w niej od ministra spraw zagranicznych Guido Westerwellego i jak na razie kiepsko idzie mu ratowanie stronnictwa z kłopotów, w które wpakowała je niekonsekwentna polityka jego poprzednika.

Ma bardzo barwny życiorys. Urodził się w Wietnamie Południowym i został adoptowany przez niemieckie małżeństwo. Później był lekarzem wojskowym, a w 2009 r. wszedł do rządu Angeli Merkel jako minister zdrowia. Kierować resortem gospodarki zaczął w maju 2011 r.

Analizy rynkowe
Spółki z potencjałem do portfela na 2025 rok. Na kogo stawiają analitycy?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?