Ostatnią bessę na światowych giełdach, trwającą od wiosny, powszechnie tłumaczono kryzysem fiskalnym w strefie euro. Tymczasem od października indeksy giełdowe zwyżkowały, a przecież kryzys wcale nie został zażegnany, jego dynamika się nie zmieniła. Może inwestorzy zaczynają przyzwyczajać się do politycznej niepewności?
Według mnie coś się jednak zmieniło. Październikowa ulga na giełdach miała związek z oczekiwaniami inwestorów, że wśród unijnych liderów rodzi się porozumienie, które zapewni fundament dla odbudowy stabilności w strefie euro. Rzeczywistość jest bowiem taka, że w tym roku koniunkturą na giełdach sterują wydarzenia natury politycznej.
Wystarczy kolejny wstrząs w strefie euro albo oznaka braku zdecydowania unijnych liderów i na giełdy powróci dekoniunktura?
Już to zresztą widzimy. W październiku indeksy giełdowe odrabiały straty, bo inwestorzy czuli, że zbliża się ważne porozumienie w UE. Jednak w listopadzie, gdy pojawiły się wieści o referendum w Grecji w sprawie warunków pakietu pomocowego, nastroje na giełdach wyraźnie się pogorszyły.
Czyli wszelkie prognozy dla rynku akcji są dziś bez sensu, bo o kierunku zmian indeksów będą decydowały nieprzewidywalne wydarzenia w UE?