Z pierwotnego składu indeksu WIG20, liczonego przez giełdę od kwietnia 1994 r., obecnie ostał się jedynie BRE Bank, choć ze znacznie mniejszym udziałem w portfelu wskaźnika – jedynie 2,6 proc., wobec 7,4 proc. 18 lat temu. To jeden z dowodów na dość częste zmiany głównego indeksu warszawskiego rynku.
Początkowo rotacja dotyczyła nawet kilku spółek jednocześnie. Od pewnego czasu sytuacja się jednak ustabilizowała, i nie licząc sporadycznych przypadków (takich jak dzisiejsze wejście dwóch spółek), awans staje się udziałem zwykle jednej spółki. Tym samym „gra" pod walory, które mają szansę znaleźć się w prestiżowym gronie, staje się prostsza. Inwestorzy liczą w niej, że awans spółki spowoduje dokupowanie jej walorów przez fundusze, które są zainteresowane odzwierciedleniem WIG20 w portfelach. Tak przynajmniej podpowiada intuicja. Historia notowań pokazuje jednak, że strategia gry pod awans powinna być stosowana krótkoterminowo.
Ruchy funduszy indeksowych
Rewizje indeksu to częsty temat analiz. O tym, że wymiana spółek w portfelach głównych wskaźników ma wpływ na ceny, nikt już nie dyskutuje. Przedmiotem debat jest pytanie, na ile zmiany są trwałe. W przypadku amerykańskiego?S&P zapowiedź wejścia nowej spółki do indeksu pozwala zarobić dodatkowe 2–3,8 proc. (różne badania pokazują różne średnie).
Duża część analizujących ten problem dochodzi do wniosku, że korzyści z obecności w indeksie znikają zaraz po rewizji, i spółka zachowuje się wówczas gorzej niż wskaźnik, co kompensuje wcześniejsze zyski. Jednocześnie szereg autorów opracowań dochodzi do wniosku, że coraz większa popularność funduszy indeksowych, które wiernie chcą naśladować indeksy, wzmacnia ostatnimi czasy możliwe wahania wynikające z faktu rewizji.
Badania Henryka Gurgula dotyczące polskiego rynku akcji prowadzone od 1995 r. wskazują na podobne trendy (średnio spółki wchodzące do indeksu zyskują około 1,6 proc. więcej niż rynek – ale także tracą po rewizji).