Taki pokaz relatywnej siły nasuwał przypuszczenia, że być może teraz WIG20 wykazał się znowu swoją szczególną właściwością wyprzedzania wydarzeń na rynkach zachodnich z tą różnicą, że tym razem sugeruje możliwość wzrostu cen. Nic z tego, końcówka sesji pokazała, że sygnały techniczne z tego i ubiegłego tygodnia mają więcej do powiedzenia niż spekulacje na temat szczególnego nosa polskich spekulantów.

O jakich sygnałach mowa? W ubiegłym tygodniu pokonany został poziom 2275 pkt. W bieżącym tygodniu podaż zdołała doprowadzić do przełamania poziomu 2250 pkt. Te niższe wsparcie miało być potwierdzeniem przełamania tego wyższego. Wczorajsze minimum (2228 pkt) jest jasnym dowodem na to, że oba poziomy zostały pokonane.

Jakie z tego płyną wnioski. Nastawienie w średnim terminie pozostaje negatywne. Zmieniłoby się, gdyby całość ostatnich spadków została zanegowana, a zatem, jeśli cena kontraktu wyszłaby nad szczyt na poziomie 2334 pkt. To jeszcze nieco ponad 100 pkt względem aktualnych notowań. Nie na tyle dużo, by zakładać, że taka możliwość jest mało prawdopodobna. Warto zauważyć, że te dwa tygodnie spadków nie obfitowały w dynamiczne ruchy cen w dół. Spadek był raczej spokojny. Nie było jeszcze silnego ataku podaży. Ceny się zmieniają, ale nie widać w tych zmianach powzięcia decyzji z przekonaniem. Być może ta niepewność decyzyjna wynika z tego, że nie wiadomo, czy uzyskamy dziś jakąś wskazówkę dotyczącą polityki pieniężnej w USA, a jeśli taka wskazówka się pojawi, to jaka ona będzie? Przyznam, że wątpię w to, że Ben Bernanke powie coś jednoznacznego w tej kwestii. Przed posiedzeniem FOMC będzie jeszcze kilka ciekawych publikacji z danymi z rynku pracy na czele, które mogą być pomocne w ocenie aktualnego stanu i perspektyw amerykańskiej gospodarki.