Wywołały go amerykański rząd i społeczeństwo. Waszyngton przez lata chciał uczynić domy bardziej dostępnymi i podejmował decyzje, które zachęcały banki do rozluźnienia standardów udzielania kredytów. Ci, którzy przyznawali kredyty, którzy wyceniali nieruchomości, a także traderzy w bankach i eksperci agencji ratingowych, byli zachęcani przez pracodawców do działań, które doprowadziły do kryzysu. Środowisko „taniego pieniądza" sprzed 2007 r. musiało się skończyć kryzysem w jakiejś formie. Bez derywatów, miałby on po prostu inną dynamikę.
Może byłby łagodniejszy? Bo chyba jest prawdą, że instrumenty pochodne zwiększają powiązania między instytucjami finansowymi i zwiększają korelację między cenami różnych aktywów, np. dlatego, że aby uzupełnić depozyty zabezpieczające jedne pozycje, gdy zaczynają one przynosić straty, inwestorzy muszą zamykać inne pozycje? To właśnie dlatego Warren Buffett nazwał derywaty „bronią masowej zagłady"...
Argumenty Buffeta przeciwko derywatom zawsze mnie dziwią. Przecież jego firma Berkshire Hathaway korzysta z derywatów. Ale wracając do kryzysu, prawdą jest, że przed 2007 r. bardzo wzrosło zadłużenie inwestorów z tytułu stosowania dźwigni finansowej. Gdy nastroje na rynkach się zmieniły, to zadłużenie trudno było rolować, więc inwestorzy musieli zamykać niektóre pozycje i pozbywać się części aktywów. Zgadzam się więc, że upowszechnienie dźwigni finansowej nasila cykle na rynkach, ale nie utożsamiałbym dźwigni z derywatami. Cykle lewarowania i delewarowania występowałyby, nawet gdyby instrumenty pochodne nie istniały. Te ostatnie mogą być oczywiście nadużywane, ale ogólnie tworzą wielobilionowy rynek, który jest bardzo pomocny w zarządzaniu różnymi rodzajami ryzyka.
Zgoda, że dźwignię finansową można stosować, inwestując w rozmaite aktywa, ale w przypadku instrumentów pochodnych ta praktyka jest powszechna. Czy to nie podkopuje ich użyteczności jako narzędzi zarządzania ryzykiem? Bo jeśli derywaty mogą zwiększać korelacje między cenami aktywów, to coraz trudniej jest inwestować w nieskorelowane aktywa, co jest jedną z podstawowych zasad zarządzania ryzykiem.
O tyle, o ile derywaty zwiększają korelacje między cenami aktywów, mogą szkodzić inwestorom. Ale nie wiem, czy ta przesłanka jest słuszna. Wzrost korelacji na rynkach to wypadkowa wielu sił, np. globalizacji. W przeszłości, gdyby Grecja miała problemy ze spłatą długów, nie miałoby to dużego wpływu na inne kraje, bo greckie obligacje posiadała inna grupa inwestorów niż obligacje innych państw. Dziś inwestorzy są międzynarodowi i gdy tracą pieniądze na greckich obligacjach, stają się mniej skłonni do podejmowania ryzyka i ograniczają ekspozycję na Irlandię, Portugalię, Hiszpanię, Włochy itd. W efekcie obligacje tych państw też tanieją. Zgadzam się więc, że coraz więcej inwestorów chce dokonywać takich samych transakcji w tym samym czasie, ale nie winiłbym za to instrumentów pochodnych.
Czyli regulatorzy niepotrzebnie zawracają sobie głowę próbami zwiększenia kontroli nad rynkami instrumentów pochodnych, zwłaszcza pozagiełdowych?