Wstrząsnęła mną informacja o tym, że politycy największej gospodarki świata nie byli w stanie się dogadać odnośnie do choćby prowizorium budżetowego. Co ciekawe, rynki finansowe nie zostały tą informacją wstrząśnięte ani nawet zmieszane. A jest to przecież zaledwie przygrywka do batalii o podniesienie limitu zadłużenia USA i brak kompromisu w ciągu dwóch tygodni grozi uniemożliwieniem realizacji zobowiązań, czyli, przepraszam za bezpośrednie podsumowanie, bankructwem. Czy płyną z tego jakieś wnioski dla nas jako kraju i dla uczestników rynku?
Kiedy analizujemy, czy dana informacja ma charakter cenotwórczy, bierzemy pod uwagę różne czynniki – czy jest pewna, czy była oczekiwana, czy jest istotna. W tym przypadku wydaje się, że wszystkie te przesłanki zostały spełnione. Informacja zdecydowanie jest pewna. Nie była oczekiwana, a jeśli nawet uznamy, że inwestorzy jej oczekiwali, to nie widać wcześniejszego wpływu na rynki. Z pewnością informacja ta jest istotna – mamy do czynienia ze splotem bardzo ważnych kwestii. Największa gospodarka świata nie ma uchwalonego budżetu. Politycy tego kraju nie mogą się porozumieć co do olbrzymich długofalowych wydatków. I wreszcie 800 tys. osób z dnia na dzień zostało pozbawionych dochodów – co prawda tymczasowo, ale nie wiemy, na jak długo.
O ile chłodna reakcja rynków na przepychanki polityczne nie jest czymś szczególnym (klasa polityczna na całym świecie wykazała, że nie ma takiej granicy nieodpowiedzialności, której nie może przekroczyć), o tyle przymusowy urlop bezpłatny rzeszy pracowników ma realny wpływ na gospodarkę. Nawet jeśli założymy, że nie są to pracownicy bezpośrednio „produkcyjni", to pośrednio na PKB jak najbardziej wpływają zarówno poprzez swoją pracę (chyba nikt nie wierzy, że w administracji USA było do niedawna 800 tys. darmozjadów), jak i poprzez konsumpcję. A każdy dzień tego urlopu będzie istotnie wpływał na obniżenie konsumpcji w tej grupie osób, zwłaszcza że model życia w Stanach jest nieco inny niż np. w Polsce i bardzo duża część zakupów jest dokonywana na kredyt. I nie chodzi tu o kredyt, który teraz zostanie zaciągnięty, ale o ten, który jest już zaciągnięty i miał zostać spłacony z bieżących poborów. A poborów tych nie ma i nie wiadomo kiedy będą. Jeśli sytuacja potrwa dłużej, to tej grupie osób grozi wpadnięcie w karne odsetki, które bardzo silnie zaciskają pętlę zadłużenia.
Polska kaplica
Spróbujmy to przełożyć na polskie realia. Czy możemy sobie wyobrazić konsekwencje sytuacji, w której brak porozumienia odnośnie do budżetu jest tak daleki, że rząd nie ma pieniędzy nawet na siebie? Że jedna czwarta urzędników administracji rządowej z dnia na dzień idzie na urlopy bezpłatne? Że zamykane są muzea i parki narodowe? Przecież byłaby to jaskrawa demonstracja niedojrzałości klasy politycznej, słabości państwa, zagrożenie dla dalszego rozwoju gospodarczego. Kapitał zagraniczny w panice by odpływał, powodując historycznie niskie wyceny i „indukcyjną" wyprzedaż przez innych inwestorów. Jednym słowem – kaplica.
Wygląda zatem na to, że sytuacja w USA jest poważna i że rynki powinny się tym przejąć. Może więc jakaś inna pozytywna informacja zbilansowała ten negatywny wpływ? Taką „pozytywną" informacją może być pewna ciekawa prawidłowość, że „im gorzej, tym lepiej". Że w sytuacjach trudnych inwestorzy uciekają do „bezpiecznych" przystani na rynkach określanych z przyzwyczajenia mianem „rozwiniętych". Dotychczas mogliśmy to obserwować wielokrotnie – odpływ kapitału z polskiego rynku do USA po wybuchu kryzysu subprime czy do strefy euro po newsach o możliwym bankructwie Grecji. Co ciekawe, takie pozornie nieracjonalne działanie, poprzez stadność zachowania, stawało się racjonalne – wszak w konsekwencji notowania w Polsce spadały bardziej niż w krajach winowajcach.