USA zbyt duże, aby mogły upaść

Ewentualny spadek wartości dolara byłby dla świata katastrofą.

Aktualizacja: 11.02.2017 11:27 Publikacja: 03.10.2013 06:12

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, ?Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, ?Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

Foto: GG Parkiet

Wstrząsnęła mną informacja o tym, że politycy największej gospodarki świata nie byli w stanie się dogadać odnośnie do choćby prowizorium budżetowego. Co ciekawe, rynki finansowe nie zostały tą informacją wstrząśnięte ani nawet zmieszane. A jest to przecież zaledwie przygrywka do batalii o podniesienie limitu zadłużenia USA i brak kompromisu w ciągu dwóch tygodni grozi uniemożliwieniem realizacji zobowiązań,  czyli, przepraszam za bezpośrednie podsumowanie, bankructwem. Czy płyną z tego jakieś wnioski dla nas jako kraju i dla uczestników rynku?

Kiedy analizujemy, czy dana informacja ma charakter cenotwórczy, bierzemy pod uwagę różne czynniki – czy jest pewna, czy była oczekiwana, czy jest istotna. W tym przypadku wydaje się, że wszystkie te przesłanki zostały spełnione. Informacja zdecydowanie jest pewna. Nie była oczekiwana, a jeśli nawet uznamy, że inwestorzy jej oczekiwali, to nie widać wcześniejszego wpływu na rynki. Z pewnością informacja ta jest istotna – mamy do czynienia ze splotem bardzo ważnych kwestii. Największa gospodarka świata nie ma uchwalonego budżetu. Politycy tego kraju nie mogą się porozumieć co do olbrzymich długofalowych wydatków. I wreszcie 800 tys. osób z dnia na dzień zostało pozbawionych dochodów – co prawda tymczasowo, ale nie wiemy, na jak długo.

O ile chłodna reakcja rynków na przepychanki polityczne nie jest czymś szczególnym (klasa polityczna na całym świecie wykazała, że nie ma takiej granicy nieodpowiedzialności, której nie może przekroczyć), o tyle przymusowy urlop bezpłatny rzeszy pracowników ma realny wpływ na gospodarkę. Nawet jeśli założymy, że nie są to pracownicy bezpośrednio „produkcyjni", to pośrednio na PKB jak najbardziej wpływają zarówno poprzez swoją pracę (chyba nikt nie wierzy, że w administracji USA było do niedawna 800 tys. darmozjadów), jak i poprzez konsumpcję. A każdy dzień tego urlopu będzie istotnie wpływał na obniżenie konsumpcji w tej grupie osób, zwłaszcza że model życia w Stanach jest nieco inny niż np. w Polsce i bardzo duża część zakupów jest dokonywana na kredyt. I nie chodzi tu o kredyt, który teraz zostanie zaciągnięty, ale o ten, który jest już zaciągnięty i miał zostać spłacony z bieżących poborów. A poborów tych nie ma i nie wiadomo kiedy będą. Jeśli sytuacja potrwa dłużej, to tej grupie osób grozi wpadnięcie w karne odsetki, które bardzo silnie zaciskają pętlę zadłużenia.

Polska kaplica

Spróbujmy to przełożyć na polskie realia. Czy możemy sobie wyobrazić konsekwencje sytuacji, w której brak porozumienia odnośnie do budżetu jest tak daleki, że rząd nie ma pieniędzy nawet na siebie? Że jedna czwarta urzędników administracji rządowej z dnia na dzień idzie na urlopy bezpłatne? Że zamykane są muzea i parki narodowe? Przecież byłaby to jaskrawa demonstracja niedojrzałości klasy politycznej, słabości państwa, zagrożenie dla dalszego rozwoju gospodarczego. Kapitał zagraniczny w panice by odpływał, powodując historycznie niskie wyceny i „indukcyjną" wyprzedaż przez innych inwestorów. Jednym słowem – kaplica.

Wygląda zatem na to, że sytuacja w USA jest poważna i że rynki powinny się tym przejąć. Może więc jakaś inna pozytywna informacja zbilansowała ten negatywny wpływ? Taką „pozytywną" informacją może być pewna ciekawa prawidłowość, że „im gorzej, tym lepiej". Że w sytuacjach trudnych inwestorzy uciekają do „bezpiecznych" przystani na rynkach określanych z przyzwyczajenia mianem „rozwiniętych". Dotychczas mogliśmy to obserwować wielokrotnie – odpływ kapitału z polskiego rynku do USA po wybuchu kryzysu subprime czy do strefy euro po newsach o możliwym bankructwie Grecji. Co ciekawe, takie pozornie nieracjonalne działanie, poprzez stadność zachowania, stawało się racjonalne – wszak w konsekwencji notowania w Polsce spadały bardziej niż w krajach  winowajcach.

Dolarów nie zabraknie

Mamy za sobą lata doświadczeń, że niezależnie od tego, jak bardzo rynki „rozwinięte" narozrabiają, to i tak nic złego im się nie może przytrafić. I to może tłumaczyć brak reakcji na rynku amerykańskim. Wszyscy wiedzą, że władze wydrukują tyle dolarów, ile będzie trzeba. Urlopowani pracownicy zachowują olimpijski spokój, bo liczą na wypłacenie zaległych poborów, tak jak to miało miejsce w przeszłości, czyli de facto mają nadzieję, że cała ta heca będzie oznaczać dla nich dodatkowy urlop płatny. Podobnie optymistycznie patrzą w przyszłość osoby żyjące z urzędników. Pieką darmowe ciasteczka dla urlopowanych pracowników, bo są pewni, że za kilka dni wrócą do nich z pieniędzmi.

Ale pojawia się takie niepokojące pytanie, jak długo to może trwać? Czy rzeczywiście USA mogą w nieskończoność ratować się dodrukiem kolejnych bilionów dolarów? Czy można samemu za włosy wyciągnąć się z bagna?

Choć z pozoru wygląda to nieprawdopodobnie, to jest to jak najbardziej możliwe. Niezwykłość tej sytuacji polega na tym, że USA rzeczywiście nie mogą zbankrutować. Swoje zobowiązania denominują bowiem w dolarach, których mogą wydrukować ile zechcą. W normalnych warunkach nadmiar pieniądza doprowadziłby do inflacji. Ale ten nadmiar jest „eksportowany" do innych krajów, które w dolarach lokują swoje nadwyżki i z czasem stają się coraz większymi zakładnikami dolara.

Rozumując racjonalnie reszta świata powinna była przestać akceptować dolary amerykańskie już pół wieku temu, kiedy rok po roku USA szokowały nowymi rekordami deficytu bilansu płatniczego. Ale dzisiaj jest już na to za późno. Ewentualny spadek wartości dolara byłby dla świata katastrofą – z dnia na dzień wszyscy staliby się (nominalnie) biedniejsi. Dlatego wszyscy muszą uważać dolara za walutę wartościową i stabilną – wówczas czują się bogatsi. I aby słowo stało się ciałem, muszą dalej brać te dolary za dobrą monetę, przyjmować je jako pełnowartościowy środek płatniczy, codziennie kontrybuując do dalszego rozwoju tej specyficznej piramidy finansowej. Po prostu USA okazały się zbyt duże aby upaść.

Analizy rynkowe
Spółki z potencjałem do portfela na 2025 rok. Na kogo stawiają analitycy?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?