Publikacja protokołu z poprzedniego posiedzenia Fedu co prawda nie doprowadziła do przełomu, ale wprawiła rynki w stan niepokoju. Może się on utrzymać przez kolejne tygodnie, do marcowego spotkania komitetu otwartego rynku.
Wall Street zdezorientowana
Wydźwięk opublikowanego protokołu z posiedzenia Fedu był jednoznacznie jastrzębi, choć jego treść nie sugerowała bezpośrednio możliwości przyspieszenia tempa podwyżek stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych. O ile równie jednoznaczna była reakcja dolara i amerykańskich obligacji, o tyle zachowanie indeksów giełdowych było dość zastanawiające. Tuż po ujawnieniu zapisków Dow Jones i S&P500 gwałtownie zwiększyły skalę wcześniejszej skromnej zwyżki, zyskując po 1,2 proc. w stosunku do wtorkowego zamknięcia. Nastroje inwestorów zmieniły się jednak bardzo szybko i w efekcie oba indeksy zakończyły dzień spadkami rzędu 0,6–0,7 proc., a pierwszy z nich dodatkowo znalazł się poniżej 25 tys. punktów. W czwartek w pierwszej fazie sesji także dominował spory optymizm, który jednak z każdą godziną topniał, choć wskaźniki zdołały się utrzymać na niewielkim plusie. Wciąż więc można mówić o huśtawce nastrojów, będącej odzwierciedleniem niepewności co dalszego kierunku ruchu indeksów.
Trochę podobnie było na rynkach walutowym i długu. Co prawda dolar po publikacji protokołu zdecydowanie zyskał na wartości, ale dzień później ponownie znalazł się w defensywie i to pomimo gołębiego z kolei tonu Europejskiego Banku Centralnego, który (jak wynikało z ujawnionych w czwartek zapisków) nie zdecydował się na zmianę komunikacji rynkowej, uznając, że zbyt wcześnie jest, by zacząć sygnalizować możliwość rozpoczęcia procesu zaostrzania swej polityki. W lutym kurs euro dwukrotnie już testował poziom 1,25 dolara, a w ostatnich dniach znalazł się w fazie korekty tych ruchów, zbliżając się do 1,23 dolara. Trudno liczyć na to, by w najbliższym czasie sytuacja mogła ulec wyjaśnieniu bez pojawienia się wyraźnych impulsów płynących z gospodarki lub dotyczących inflacji (w najbliższy wtorek dane o inflacji poda niemiecki urząd statystyczny, a w środę poznamy zrewidowany odczyt amerykańskiego PKB za czwarty kwartał 2017 r.). Niejasne są także średnioterminowe perspektywy dolara. Większość prognoz zakłada utrzymywanie się jego słabości, ale pojawiają się też nieliczne sugestie, że takie założenie może okazać się błędne.
W minioną środę nastąpiła kolejna dynamiczna przecena amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych, w wyniku której rentowność tych papierów przekroczyła 2,95 proc. Już w czwartek doszło jednak do korekty tego ruchu i powrotu rentowności w okolice 2,9 proc. Ogólnie przyjmuje się, że „barierą strachu" jest przekroczenie 3 proc., choć są także opinie przesuwające ten poziom w okolice 3,5 proc. Jego osiągnięcie mogłoby spowodować bardziej zdecydowane przekierowanie przepływu kapitału z przewartościowanego rynku akcji na rynek obligacji. Co prawda 3,5 proc. to mała katastrofa dla tych, którzy amerykańskie papiery kupowali dużo wcześniej, ale dla nowych nabywców 3,5 proc. to zarobek wart zachodu. Na razie trudno bowiem zakładać, że przecena amerykańskich obligacji miałaby osiągnąć jeszcze większą skalę i doprowadzić ich rentowność do poziomu choćby 4 proc. notowanego ostatnio wiosną 2010 r., czyli osiem lat temu, szczególnie w kontekście założenia, że amerykańska gospodarka znajduje się blisko szczytu swoich możliwości.
W Europie więcej obaw niż nadziei
Na głównych giełdach naszego kontynentu optymizmu trzeba szukać ze świecą. Powodów do niego nie ma zresztą zbyt wielu. Można by sądzić, że do mocnego euro inwestorzy już się trochę przyzwyczaili, więc ten czynnik nie powinien ich już tak bardzo deprymować. Widać jednak, że nerwowo spoglądają na rozwój sytuacji na amerykańskim parkiecie i żywo reagują na to, co się na nim dzieje. Do tego ostatnio dochodzą pierwsze sygnały możliwego osłabienia koniunktury gospodarczej w strefie euro i w Niemczech. Wskazywać mogą na to słabsze odczyty PMI i Ifo. Wskaźniki te wciąż znajdują się bardzo wysoko, ale należy się spodziewać, że wyżej już raczej nie podskoczą, a w związku z tym tendencja spadkowa jest bardzo prawdopodobna. Nawet jeśli spowolnienie jest jeszcze daleko, to przecież giełdy nie będą czekać, aż stanie się ono faktem, lecz mogą zacząć je dyskontować. Nie należy też zapominać, że już 4 marca, a więc za tydzień, mamy wybory we Włoszech, których wynik stanowi wielką niewiadomą, raczej nie doprowadzi do utworzenia sprawnego rządu i może być źródłem rynkowych perturbacji. Tego samego dnia poznamy wyniki referendum członków SPD, które może przesądzić o powołaniu rządu w Niemczech.