#TydzieńnaRynkach: Łagodny Fed to nie wszystko

GPW nadal poddaje się wpływom światowych giełd. Korzysta z dobrych nastrojów, ale nie wyróżnia się dynamiką.

Aktualizacja: 11.01.2019 18:11 Publikacja: 11.01.2019 18:00

Frankfurcki DAX w ostatnich dniach zyskał jedynie 1,4 proc., a od początku roku poszedł w górę o 3,4

Frankfurcki DAX w ostatnich dniach zyskał jedynie 1,4 proc., a od początku roku poszedł w górę o 3,4 proc. i cofnął się w minioną środę po zbliżeniu się do poziomu 11 tys. punktów.

Foto: Bloomberg

Niedawne deklaracje Jerome'a Powella, że Fed będzie bardziej cierpliwy w realizacji swej polityki, poprawiły nastroje na rynkach finansowych, ale przed euforią powstrzymują obawy o globalną gospodarkę.

Na giełdach umiarkowany optymizm

W trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia na większości światowych parkietów dominowały byki, ale ich przewaga nie była przytłaczająca. S&P 500 zyskał 2,6 proc., zbliżając się do 2600 punktów, jednak bariery tej nie zdołał sforsować. Pierwsza część czwartkowej sesji wskazywała nawet na możliwość wyprowadzenia spadkowej korekty. Także pozostałe główne indeksy zatrzymały się tuż pod pierwszymi poziomami technicznych oporów i wypada poczekać na to, jak wypadnie ich testowanie. Dotyczy to nie tylko Wall Street, lecz także głównych giełd europejskich. DAX w ostatnich dniach zyskał jedynie 1,4 proc., a od początku roku poszedł w górę o 3,4 proc. i cofnął się w minioną środę po zbliżeniu się do poziomu 11 tys. punktów. O ile w przypadku Stanów Zjednoczonych spowolnienie gospodarcze jest dopiero „w planach", to w Niemczech było ono wyraźnie widoczne już w trzecim kwartale, a ostatnie dane za październik i listopad pokazują, że koniec ubiegłego roku był jeszcze słabszy. Z fundamentalnego punktu widzenia nie ma więc podstaw, by oczekiwać hossy, ale z drugiej strony skala ubiegłorocznych spadków we Frankfurcie była na tyle duża, że można mieć nadzieję, iż spora część gospodarczego spowolnienia jest już uwzględniona w cenach akcji. Teraz wypada jedynie czekać na sygnały, czy dekoniunktura będzie przejściowa, czy też zanosi się na dłuższe ochłodzenie. Ciekawe będą też komentarze ze strony Europejskiego Banku Centralnego, który dopiero co zakończył program skupu obligacji. Może się okazać, że wkrótce będzie musiał ratować sytuację z pomocą innych instrumentów wspierających wzrost. A należy pamiętać, że wciąż nad gospodarką i rynkami wisi zagrożenie związane z niekontrolowanym brexitem oraz brakiem porozumienia między Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Co prawda sygnały po niedawno zakończonej pierwszej turze rozmów były raczej optymistyczne, ale większej reakcji na rynkach to nie spowodowało.

Efekty zmiany retoryki amerykańskiej Rezerwy Federalnej nie tak całkiem jednoznacznie przekładają się też na rynek walutowy i długu. Co prawda kurs euro w minioną środę z impetem przebił się ponad 1,15 dolara, ale czwartek przyniósł zdecydowaną korektę tego ruchu. Podobnie było w przypadku indeksu dolara względem głównych walut, który w środę testował poziom najniższy od listopada ubiegłego roku, a w czwartek mocniej odbił w górę. Osłabienie dolara nie musi więc być ani dynamiczne, ani trwałe, tym bardziej że euro, funt czy jen nie mają zbyt mocnych przesłanek do aprecjacji. Rentowność amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych, która tuż przed odważnymi deklaracjami Jerome'a Powella spadła do 2,55 proc., w kolejnych dniach poszybowała wbrew nim w górę, przebijając poziom 2,7 proc. Tę korektę można tłumaczyć faktem, że inwestorzy już wcześniej liczyli się nie tylko z powstrzymaniem cyklu podwyżek stóp procentowych, ale nawet zaczęli dyskontować obniżenie kosztu pieniądza. Można jednak przypuszczać, że inwestorzy, licząc się z perspektywą pogorszenia koniunktury w gospodarce, znów zaczną przychylniej patrzeć na obligacje, windując ich ceny, a tym samym powodując ponowny spadek rentowności.

Na razie bardzo dobrze radzą sobie rynki wschodzące. MSCI Emerging Markets w trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia zyskał ponad 3 proc., a od początku roku wzrósł o prawie 5 proc. I on jednak w czwartek dotarł do poziomu, który może powstrzymać dalszy marsz w górę. Mocniej rosną jednak tylko nieliczne parkiety, między innymi Brazylia, Argentyna, Rosja i Filipiny. W Szanghaju i Bombaju euforii nie widać. W naszym regionie nastroje są także bardzo stonowane, a w Sofii i Bukareszcie wręcz słabe.

Spokojny wzrost w Warszawie

Warszawski parkiet nadal poddaje się wpływom światowych giełd. Korzysta z dobrych nastrojów, ale nie wyróżnia się dynamiką, naśladując raczej rynki rozwinięte niż emerging markets. Główne indeksy znalazły się w okolicach pierwszych poważniejszych technicznych oporów, wokół których w najbliższych dniach powinna się toczyć rozgrywka między bykami a niedźwiedziami. Szanse na kontynuację zwyżkowej tendencji są, ale sygnałów należy wypatrywać w otoczeniu. W przypadku WIG20 kluczowe jest przekroczenie 2350 punktów i wyjście powyżej szczytu z pierwszych dni grudnia ubiegłego roku, a następnie powalczenie o poziom 2390 punktów, widziany poprzednio w sierpniu 2018 r. Oznaczałoby to przełamanie linii średnioterminowego trendu spadkowego i otwarcie perspektywy do dalszej zwyżki. Może być to trudne bez poprawy sytuacji w dwóch wiodących w sektorze największych spółek branż, czyli banków i energetyki. Tymczasem oddalająca się wizja podwyżek stóp procentowych i jednoczesnego pogorszenia się koniunktury gospodarczej nie wróży najlepiej wynikom sektora finansowego. Choć w 2018 r. poradził on sobie bardzo dobrze, to jednak utrzymanie formy nie będzie łatwe. Wciąż niepewna jest także sytuacja spółek energetycznych, szczególnie w kontekście zamrożenia podwyżek cen prądu i mechanizmów mających jego skutki rekompensować. W ostatnich dniach akcje banków i firm energetycznych należały do najsłabiej zachowujących się walorów naszego parkietu.

Dość wyraźnej poprawie ulega sytuacja w sektorze małych i średnich spółek. W trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia mWIG40 zyskał 2,3 proc., notując największą tygodniową zwyżkę od końca września ubiegłego roku. Jednocześnie zdołał pokonać poziom 4000 punktów, stanowiący pierwszy techniczny opór. Wagę tych pozytywnych zjawisk pomniejsza fakt, że dzieje się to przy ograniczonej aktywności inwestorów mierzonej wolumenem obrotów. Pocieszające jest natomiast to, że wzrosty są udziałem przeważającej grupy walorów średnich spółek. Od końca grudnia ubiegłego roku w górę idzie także wskaźnik najmniejszych firm, choć zarówno dynamika tego ruchu, jak i aktywność inwestorów, nie należą do imponujących. W tym czasie sWIG80 zyskał nieco ponad 2 proc. przy malejących obrotach.

Ropa odrabia straty

Trwa wzrostowe odreagowanie na rynku ropy naftowej, jednak potencjał tego ruchu nie wydaje się zbyt wielki. Od wigilijnego dołka notowania amerykańskiej WTI zyskały już 23 proc., przekraczając w minioną środę 52 dolary za baryłkę i powracając tym samym w okolice konsolidacji, trwającej od końca listopada do połowy grudnia ubiegłego roku. W tym czasie o ponad 20 proc. w górę poszły też notowania europejskiej Brent, przekraczając 61 dolarów za baryłkę. Dalszy rozwój sytuacji zależeć będzie od czynników podażowych oraz od perspektyw koniunktury w globalnej gospodarce. Kraje OPEC, a szczególnie Arabia Saudyjska, starają się ograniczać produkcję. Z kolei w Stanach Zjednoczonych wydobycie osiąga historyczne rekordy i nic nie zapowiada końca tego eldorado. Nie zanosi się także, by w ciągu najbliższych dwóch lat znacząco zwiększyło się zapotrzebowanie ze strony gospodarki. Na naftową hossę raczej więc nie ma co liczyć, a stabilizacja notowań w przedziale 50–60 dolarów za baryłkę wydaje się scenariuszem dość prawdopodobnym w średnim terminie.

W kontekście koniunktury w światowej gospodarce oraz ciągłej niepewności w kwestii zmagań amerykańsko-chińskich nie należy się wiele spodziewać także na rynku miedzi. Po nieco silniejszych wahaniach notowań na przełomie roku ostatnie dni przyniosły uspokojenie nastrojów. Notowania kontraktów terminowych ustabilizowały się w okolicach 265 centów za funt. To wciąż około 20 proc. niżej niż w czerwcu ubiegłego roku i zmniejszenie tego dystansu wydaje się mało prawdopodobne w horyzoncie kilkunastu miesięcy.

Złoto nadal korzysta z zapowiedzi złagodzenia stanowiska Fed w sprawie tempa normalizacji polityki pieniężnej oraz związanego z tym osłabienia dolara. Jednak dynamika zwyżki notowań kruszcu w ostatnich dniach zdecydowanie wyhamowała. Na razie poziom 1300 dolarów za uncję wydaje się zbyt dużą przeszkodą dla byków. Eksperci nie są też nadmiernie optymistyczni w kwestii docelowego zasięgu zwyżki. Rachuby większości z nich kończą się w okolicach 1350 dolarów za uncję. To poziom notowany w pierwszych czterech miesiącach ubiegłego roku i nie wydaje się zbyt wygórowany. Od dołka z sierpnia 2018 r. złoto podrożało na razie o niecałe 9 proc. Notowaniom kruszcu mogą sprzyjać ewentualne pogarszające się perspektywy globalnej koniunktury gospodarczej oraz luźniejsza polityka pieniężna.

Analizy rynkowe
Polski rynek ma sporo do nadrobienia, ale wciąż nie wiadomo, czy kupować
Analizy rynkowe
Niełatwa walka spółek o wyższe marże
Analizy rynkowe
Techniczna spółka dnia. PKO BP mocno pobujało, ale widoki na północ
Analizy rynkowe
Rynki akcji na rozdrożu przed pierwszą obniżką stóp w USA
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Kampania prezydencka na razie bez echa
Analizy rynkowe
Motory napędzające hossę zacięły się, a nowych jak na razie nie widać