Takie postulaty urzędu są na rękę Lotosowi, który w Yme ma 20 proc. udziałów. Gdańska rafineria podjęła już decyzję, by je sprzedać w ciągu trzech najbliższych lat. Jednak ze względu na problemy z uszkodzoną platformą nie znalazłaby teraz na nie kupca.

Spółka bierze pod uwagę wystąpienie na drogę sądową przeciwko Talismanowi. – Jest to jeden z kierunków, które rozważamy. Żadnych definitywnych decyzji jeszcze nie podjęliśmy, bo preferujemy rozwiązania biznesowe, a nie siłowe – mówi „Parkietowi" Mariusz Machajewski, wiceprezes Lotosu.

Obecnie trwa już arbitraż pomiędzy konsorcjum, w którym polska spółka jest z operatorem złoża, a właścicielem uszkodzonej platformy. – To jest postępowanie dwustronne. SBM, które też ma olbrzymie straty na tym projekcie, próbuje oskarżać konsorcjum za powstałe opóźnienia. Mają roszczenia rzędu 300–400 mln USD. Zgodnie z wielkością udziałów 20 proc. ryzyka jest po naszej stronie – mówi „Parkietowi". Twierdzi jednak, że roszczenia SBM są bezpodstawne i w żaden sposób nie wynikają z zawartych umów.

– Z kolei jeśli konsorcjum wygra arbitraż i uzyska odszkodowanie, to automatycznie kwestia odzyskania środków zainwestowanych przez nas ulegnie zasadniczej zmianie – podkreśla Machajewski.

Zdaniem Wojciecha Kozłowskiego z Espirito Santo na tym etapie trudno jest o klarowne wnioski z analizy tej sytuacji. – Wobec żądań Talismana, aby platforma była naprawiona, SBM formuje kontroskarżenia wobec inwestora, co negatywnie wpływa na wszystkich zainteresowanych tą sprawą. Ale dopóki nie zobaczymy ostatecznych planów naprawy platformy i werdyktów w sprawie wzajemnych roszczeń inwestorów i wykonawcy, trudno będzie wiarygodnie ocenić całą sytuację – zaznacza.