Utrwalenie się inflacji powyżej celu NBP to wciąż realny scenariusz

– W warunkach deficytu pracowników w Polsce utrzymywała się będzie presja na wzrost płac, która z kolei w sektorze usług będzie powodowała wzrost cen – uważa Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.

Publikacja: 15.03.2024 06:00

fot. t. boniecki/mpr

fot. t. boniecki/mpr

Foto: TOMASZ BONIECKI

Wygraną w ubiegłorocznej edycji konkursu „Parkietu” i „Rzeczpospolitej” na najlepszego analityka makroekonomicznego przyniosły panu przede wszystkim celne prognozy inflacji. Już na początku 2023 r. uważał pan, że w IV kwartale inflacja będzie niewiele powyżej 6 proc., a nie blisko 9 proc., jak sądziła wówczas większość ekonomistów. Pamięta pan, jakie rozumowanie stało za tą prognozą?

Już wtedy było widać, że rozpoczyna się istotne zbijanie cen przez producentów. Byliśmy po wysokiej górce cen produkcji i wydawało się, że od połowy 2023 r. te ceny przestaną rosnąć w ujęciu rok do roku, a nawet zaczną spadać, co będzie ograniczało inflację. Sprzyjały temu spadki cen surowców oraz odblokowanie łańcuchów dostaw. Antyinflacyjnie działało też umocnienie kursu złotego. Ono trwało właściwie od początku 2023 r. i tylko chwilowo zostało przerwane przez ekscentryczną decyzję RPP z września (obniżka stopy referencyjnej NBP o 0,75 pkt proc. – red.).

Podpisałby się pan pod tezą prezesa NBP Adama Glapińskiego, że inflacja została opanowana, a bank centralny wykonał swoje zadanie?

Nie ulega wątpliwości, że inflacja w marcu wyznaczy minimum, może będzie już w celu NBP (2,5 proc. – red.). Potem wygaszanie tarcz antyinflacyjnych ją podbije. Nie mam przekonania, że to będzie miało tak duże znaczenie, jak wskazuje projekcja NBP (wynika z niej, że w scenariuszu całkowitego wycofania tarcz w połowie roku inflacja w IV kwartale br. będzie wynosiła ponad 8 proc., a średnio w 2024 r. wyniesie 5,7 proc. – red.). Myślę, że średnio inflacja w tym roku będzie bliska 4 proc. Zakładam, że sklepy będą ostrożnie podnosiły ceny po powrocie stawki VAT z 0 do 5 proc., żeby nie zderzyć się ze ścianą popytu. Nie wierzę też, żeby odmrożenie cen energii dodało do inflacji 4–5 pkt proc., jak sądzi NBP. Po pierwsze, rząd raczej będzie te ceny odmrażał stopniowo. Po drugie, ich wzrost może spowodować spadek popytu na inne towary i usługi, co będzie tłumiło wzrost ich cen.

Czy to oznacza, że z odmrożeniem cen prądu i gazu nie ma co zwlekać?

Na pewno lepiej to zrobić w tym roku niż w przyszłym. Konsumenci wciąż mają w pamięci bardzo wysoką inflację z ub.r. To oznacza, że nawet jeśli ona nieco przyspieszy w najbliższych miesiącach względem obecnego dołka, to wciąż będzie niższa niż rok temu. Ludzie będą mieli wrażenie, że inflacja hamuje. W przyszłym roku o ten efekt będzie już trudniej. Ale wracając do pańskiego pytania, czy inflacja została opanowana, to pozwolę sobie nie zgodzić się z prezesem NBP. Widzimy, że po epizodzie bardzo wysokiej inflacji w gospodarce uruchomiły się tzw. efekty drugiej rundy. Nie chodzi tylko o presję na podwyżki płac, które mają kompensować wzrost cen, ale też klauzule waloryzacyjne, które zaczęły się pojawiać w umowach między firmami oraz między firmami i konsumentami. To sprawia, że choć inflacja zmalała, to wciąż jest i prawdopodobnie przez jakiś czas będzie wyższa, niż powinna być.

Inflacja w okolicy 4 proc., jak sugeruje pańska prognoza na ten rok, to jest nowa normalność?

To chyba jest teraz wiodący scenariusz. Inflacja może przez dłuższy czas utrzymać się na poziomie 4–5 proc. Dotyczy to szczególnie inflacji bazowej (czyli z pominięciem cen energii, paliw i żywności – red.). Do takiego wniosku prowadzą mnie z jednej strony wspomniane efekty drugiej rundy, ale z drugiej strony procesy restrukturyzacyjne w gospodarce, które ostatnio przyspieszyły. W warunkach deficytu pracowników rozwijały będą się branże najbardziej produktywne, które mogą najwięcej płacić. Ale to z kolei będzie powodowało presję na wzrost płac w tych branżach, gdzie o wzrost produktywności jest trudno. Mam na myśli usługi konsumenckie. W tych branżach dostosowanie do rosnących kosztów pracy będzie przebiegało przez wzrost cen. W ostatnich latach konsumenci przyzwyczaili się, że cenniki się raz na jakiś czas zmieniają. I teraz musi minąć trochę czasu, zanim się od tego odzwyczają i przestaną to tolerować.

Był pan jednym z pierwszych ekonomistów, którzy wpisali do scenariusza na 2023 r. obniżki stóp w III kwartale – i to właśnie do 6 proc. Taką prognozę miał pan już pod koniec 2022 r. Jak będą się kształtowały stopy procentowe w tym roku?

Duża część oczekiwań co do stóp procentowych w 2023 r. była taka, że RPP będzie robiła to, co powinna, i zacznie je obniżać dopiero wtedy, gdy inflacja będzie niżej niż stopy. Tak się nie stało, RPP dokonała cięcia stóp wcześniej. Ale teraz wydaje się, że Rada będzie się przejmowała bardziej inflacją, a mniej wzrostem gospodarczym. Inaczej: przed wyborami polityka pieniężna była bardzo łagodna jak na to, jaką mieliśmy wtedy inflację. Teraz RPP będzie bardziej stanowcza. Za wiodący scenariusz uważam stabilizację stóp procentowych do końca roku. A  jeśli jakieś obniżki się pojawią, to niewielkie.

Niechęć RPP do łagodzenia polityki pieniężnej jest dziś uzasadniona, tyle że jest niespójna z poprzednimi decyzjami Rady?

Tak. Z perspektywy przywracania inflacji do celu NBP stabilizacja stóp jest właściwą strategią. Szkoda tylko, że RPP wcześniej nie robiła tego, co do niej należy. I szkoda, że zmieniła podejście wraz ze zmianą rządu. Gorzki wniosek z ostatnich miesięcy jest taki, że w prognozach stóp procentowych trzeba brać pod uwagę politykę.

Na ile prawdopodobne jest to, że RPP postanowi w tym roku podwyższyć stopy procentowe? Prof. Przemysław Litwiniuk z Rady powiedział kilka dni temu, że w negatywnym scenariuszu taki ruch nie jest wykluczony.

Gdyby RPP podniosła stopy procentowe powyżej inflacji w chwili, gdy ta wyraźnie spada, po tym jak długo utrzymywała je wyraźnie poniżej inflacji, naraziłaby się na bardzo niewygodne pytania. To tylko pogłębiłoby problemy NBP z reputacją, których i dziś nie brakuje. Dlatego zakładam, że jeśli z inflacją nie wydarzy się nic złego, to twarde stanowisko RPP będzie przejawiało się tym, że stopy będą bez zmian.

Czy czynnikiem, który mógłby popchnąć RPP do podwyżek stóp procentowych, mógłby stać się boom konsumpcyjny, który zapowiada część prognoz?

Nie sądzę. Gdyby stopy procentowe pozostały na obecnym poziomie, a inflacja wróciłaby do około 5 proc., to realne stopy wciąż byłyby dodatnie. Jeśli w takich okolicznościach rosła będzie szybko konsumpcja, trudno byłoby to uznać za efekt zbyt niskich stóp procentowych. Jeśli chodzi o popyt na kredyt, to poziom stóp procentowych wciąż jest wysoki i hamuje akcję kredytową. W ujęciu rok do roku zadłużenie gospodarstw domowych wciąż maleje. I nawet gdyby to się zmieniło i to zadłużenie zaczęłoby rosnąć w tempie nominalnego PKB, to nie byłaby to wciąż sytuacja groźna, której RPP musiałaby przeciwdziałać. Na razie to wartość depozytów gospodarstw domowych przyrasta w tempie 11–12 proc. rocznie.

Jeśli chodzi o wzrost PKB, w tym konsumpcji, był pan w prognozach na 2023 r. zdecydowanie zbyt dużym optymistą. Co potoczyło się inaczej, niż pan zakładał?

Dwie siły stłumiły wzrost gospodarczy znacznie bardziej, niż sądziłem. Po pierwsze, istotnie osłabił się napływ zamówień z zagranicy. Sądziłem, że już od II kwartału 2023 r. rozpocznie się ożywienie w Niemczech, tymczasem ono nie rozpoczęło się do dziś. To bezpośrednio wpłynęło na popyt w polskiej gospodarce, ale też pośrednio. Gdy wysycha strumień zamówień, to firmy mają tendencję do ograniczania zapasów. Nie spodziewałem się, że spadek zapasów obniży dynamikę wzrostu PKB w 2023 r. aż o 5 pkt proc. Gdyby ten efekt był mniejszy, moglibyśmy mieć wzrost PKB w okolicy 2 proc. Po drugie, rozczarowało mnie opóźniające się odbicie w górę konsumpcji. Wydawało mi się, że już od kwietnia 2023 r. – po waloryzacji emerytur – popyt konsumpcyjny zacznie odżywać. Stało się tak dopiero pół roku później.

Czy to, że w IV kwartale konsumpcja znów zmalała w ujęciu rok do roku, po zwyżce w III kwartale, wpłynęło na pańskie prognozy na ten rok? Trzeba się liczyć z tym, że odbicie popytu konsumpcyjnego będzie niemrawe?

Wydaje mi się, że symptomy ożywienia konsumpcji już widać. Ale ja nie spodziewam się boomu. Wydaje się, że następuje jakieś przewartościowanie postaw, zmiana wzorców konsumpcji. Oczekuję, że wydatki gospodarstw domowych przyspieszą, ale do około 3 proc. Tym, co będzie nadal ograniczało wzrost PKB, będzie jednak przede wszystkim słaba koniunktura za granicą. Do tego, w porównaniu z końcówką 2023 r., mocno osłabnie wzrost inwestycji. Dlatego sądzę, że w całym 2024 r. wzrost PKB będzie poniżej 3 proc., a jeszcze niedawno sądziłem, że będzie powyżej tej granicy.

Scenariusz boomu konsumpcyjnego bazuje na założeniu, że spadkowi inflacji towarzyszył będzie szybki wciąż wzrost płac. W pierwszych miesiącach br. siła nabywcza dochodów zwiększała się w tempie 8 proc. rocznie, najbardziej od 2008 r. To się pańskim zdaniem nie utrzyma?

W średnim terminie wzrost płac determinowany jest przede wszystkim przez to, ile powstaje nowych miejsc pracy, a więc przez inwestycje. W takich warunkach firmy konkurują o pracowników, następują przepływy między branżami. Mam wrażenie, że w 2023 r. wysoka dynamika wynagrodzeń częściowo wynikała właśnie z tego, że uruchamianych było sporo inwestycji. Wydaje mi się prawdopodobne, że wraz z wyhamowaniem wzrostu inwestycji wzrost płac wyhamuje do około 8–9 proc. pod koniec br. Inflacja będzie wtedy w okolicy 4–5 proc., co oznaczałoby, że siła nabywcza wynagrodzeń będzie rosła o połowę wolniej niż w ostatnich miesiącach.

Osłabienie popytu na pracowników będzie przejawiało się wolniejszym wzrostem płac, a nie spadkiem zatrudnienia? Prezes NBP w ostatnich latach często powtarzał, że nie wolno było bardziej podnieść stóp procentowych, bo skutkowałoby to potężnym wzrostem bezrobocia. To błędna diagnoza?

Zdecydowanie tak. Problemu z bezrobociem nie było i nie ma nie dlatego, że RPP coś robiła bądź nie robiła ze stopami procentowymi, tylko z powodu sytuacji demograficznej. Nawet po tym, jak ostatnio nasiliły się nieco zwolnienia, w gospodarce mamy kilkaset tysięcy wakatów. Ludzie, którzy tracą pracę w jednym miejscu, szybko znajdują ją w innym. Nawet jeśli popyt na pracowników będzie jeszcze słaby, to liczba wakatów nie pozwoli stopie bezrobocia wzrosnąć co najmniej przez dwa kwartały. A potem prawdopodobnie rozpocznie się ożywienie. To powiedziawszy, na dalszy spadek stopy bezrobocia szanse też są małe. Jej obecny poziom (5,4 proc. w styczniu – red.) wynika bardziej ze strukturalnego niedopasowania na rynku pracy niż z koniunktury. Chodzi o niedopasowanie bezrobotnych do potrzeb pracodawców pod względem kwalifikacji, lokalizacji, charakteru pracy itp.

CV

Piotr Soroczyński od 2018 r. jest głównym ekonomistą Krajowej Izby Gospodarczej. Wcześniej pełnił tę samą funkcję w Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych oraz w Banku Ochrony Środowiska. W KUKE był też prezesem. Na przełomie lat 2006/2007 był wiceministrem finansów. Karierę zawodową zaczynał w Banku Handlowym. Jest absolwentem statystyki w Szkole Głównej Handlowej.

Parkiet PLUS
100 lat nie kończy historii złotego, ale zbliża się czas euro
Parkiet PLUS
Wynikowi prymusi sezonu raportów
Parkiet PLUS
Dobrze, że S&P 500 (trochę) się skorygował po euforycznym I kwartale
Parkiet PLUS
Szukajmy spółek, ale też i inwestorów
Parkiet PLUS
Złoty – waluta, która przetrwała największe kataklizmy
Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?