Na nadchodzących aukcjach łatwo znajdziemy obraz, który może być w naszej rodzinie przez pokolenia – jako radość dla oczu i lokata. Z kolei na wielkiej aukcji numizmatów dowiemy się, dlaczego obiegowy banknot o nominale 20 zł ma cenę wywoławczą 600 zł.
Festiwal wielkich nazwisk
Wyróżnia się zwłaszcza aukcja sztuki dawnej Desy Unicum, która odbędzie się 16 marca (www.desa.pl). To jest festiwal wielkich nazwisk. Zainteresował mnie zwłaszcza pejzaż z Bretanii Władysława Ślewińskiego (1854–1918). To są szczyty sztuki. To jest legenda polskiego malarstwa, ponieważ Ślewiński przyjaźnił się z Paulem Gauguinem. Interesująca jest również względnie niska wycena – 300–400 tys. zł.
Względnie tanie jest malarstwo Władysława Ślewińskiego.
Ten sam obraz był na rynku w październiku 2020 r. Wtedy miał wycenę 240–350 tys. zł i został sprzedany za 220 tys. zł – taką informację znalazłem w archiwum portalu Artinfo.pl. Warto się zastanowić, jaką cenę musi dziś osiągnąć obraz, żeby właściciel zyskał na sprzedaży?
Oczywiście uwzględniamy koszty zakupu w 2020 r. i obecne koszty sprzedaży. To jest jeden cenowy problem, ale jest problem o wiele ciekawszy, bardziej fundamentalny. Dlaczego obrazy Ślewińskiego mają względnie niskie ceny na naszym rynku? Byle jaki obraz np. Eugeniusza Zaka zwykle jest droższy od malarstwa Ślewińskiego. Choć Zak jest na świecie malarzem całkowicie anonimowym, ma jedynie lokalne znaczenie.