Borowski: Członkostwo w strefie euro to rodzaj polisy

Bezpieczeństwo państwa jest wartością nadrzędną. Jeśli uznamy, że przyjęcie euro zwiększy nasze bezpieczeństwo, to argumenty ekonomiczne za lub przeciwko wspólnej walucie zejdą na drugi plan – mówi ekonomista dr Jakub Borowski.

Aktualizacja: 11.04.2022 09:18 Publikacja: 10.04.2022 21:00

Borowski: Członkostwo w strefie euro to rodzaj polisy

Foto: materiały prasowe

Warto ponownie przemyśleć kwestię członkostwa Polski w strefie euro – to słowa ówczesnego prezesa NBP Marka Belki z marca 2014 r. Padły w kontekście napaści Rosji na Ukrainę, której skutkiem była aneksja Krymu. Dzisiaj, znów z powodu rosyjskiego ataku na Ukrainę, ten postulat wrócił. Warto się zastanowić, co dzisiaj działoby się w Polsce, gdyby dyskusja sprzed ośmiu lat skończyła się tak, że bylibyśmy już członkami unii walutowej. Jak nasza sytuacja gospodarcza różniłaby się od obecnej w razie wybuchu wojny tuż za wschodnią granicą?

Sądzę, że nastroje wśród konsumentów i przedsiębiorstw byłyby lepsze. Mniej obawialibyśmy się, że wojna w Ukrainie będzie miała długofalowe negatywne skutki dla rozwoju gospodarczego w Polsce. To oznacza, że w apogeum kryzysu – na przełomie lutego i marca – nie doszłoby do tak dużego skokowego wzrostu popytu na gotówkę, napędzanego właśnie strachem przed wojną. To jest o tyle istotne, że takie paniczne reakcje napędzają spiralę obaw. Mniejsze pogorszenie nastrojów wśród firm oznaczałoby z kolei lepsze perspektywy inwestycji. Z drugiej strony krótkoterminowe stopy procentowe w Polsce byłyby takie jak w strefie euro. Prawdopodobnie doświadczalibyśmy szybszego wzrostu akcji kredytowej, szczególnie w segmencie kredytów mieszkaniowych, no i wyższej inflacji. NBP nie mógłby bowiem zareagować na przyspieszenie inflacji tak, jak robi to od jesieni ub.r.

Ale dzisiaj to bardziej przychylne spojrzenie części ekonomistów na członkostwo Polski w strefie euro wynika przecież w dużej mierze z tego, że wskutek wojny w Ukrainie mocno osłabił się złoty, co z kolei podbija inflację. Bez własnej waluty mielibyśmy inflację jeszcze wyższą i nie mielibyśmy jak z tym walczyć?

Moim zdaniem te ekonomiczne argumenty na rzecz lub przeciwko euro są dzisiaj na drugim planie. Tak zresztą rozumiałem wypowiedź Marka Belki z 2014 r. Argumenty ekonomiczne są stale te same, chociaż z czasem zmienia się ich waga. W obecnej sytuacji, tak jak osiem lat temu, ta debata jest jednak w cieniu geopolityki. Głównym argumentem na rzecz przystąpienia do strefy euro jest dzisiaj przypuszczenie, że zwiększyłoby to bezpieczeństwo Polski. Oczywiście, to również jest w pewnym sensie argument ekonomiczny: jeśli taką ocenę podzielają inwestorzy, to Polska jako członek unii walutowej byłaby bardziej atrakcyjnym miejscem do lokowania kapitału. W tym świetle wydaje się, że obecność w obszarze wspólnej waluty poprawiłaby długofalowe perspektywy polskiej gospodarki.

Dlaczego mielibyśmy być bezpieczniejsi w strefie euro? Czym by się to przejawiało?

Prawdopodobieństwo, że kraje strefy euro solidarnie udzielą nam pomocy, gdyby ktoś nas zaatakował, byłoby większe, gdybyśmy byli członkiem strefy euro. To jednak hipoteza, którą trudno udowodnić. Jednocześnie wydaje się, że przynależność do strefy euro może być elementem polityki odstraszania, czyli ryzyko, że zostalibyśmy w ogóle zaatakowani, byłoby mniejsze.

Wyobraźmy sobie taką sytuację: Rosja przyprowadza wojska pod wschodnią granicę i straszy nas, narusza naszą strefę powietrzną, ale nie atakuje. NATO pręży muskuły, utrzymuje się klimat zimnowojenny. Co wtedy stałoby się z kursem złotego? Gwałtownie by się osłabił. Rosja ma możliwość destabilizowania sytuacji gospodarczej w Polsce bez faktycznego ataku. Może wywoływać strach wśród gospodarstw domowych i firm. Inwestorzy będą się wtedy wstrzymywać z decyzjami, mając świadomość, że nawet jeśli NATO stanie w naszej obronie, to przecież infrastruktura w Polsce będzie niszczona. Gdybyśmy byli w strefie euro, ryzyko, że będziemy tak straszeni, byłoby mniejsze. A nawet gdyby ta nadzieja okazała się płonna, to destabilizujące konsekwencje takiego straszenia byłyby łagodniejsze. Nie byłoby wyprzedaży waluty, a EBC skupowałby polskie obligacje, żeby utrzymać drożność mechanizmów transmisji polityki pieniężnej.

Czytaj więcej

Panel ekonomistów: Zmiana waluty symbolicznie oddaliłaby nas od wojny?

Osłabienie złotego dziś wydaje się negatywnym zjawiskiem, bo nasila inflację, a ta akurat jest wysoka. Do tego złoty był osłabiony jeszcze w konsekwencji pandemii. Ale to przecież nie jest standardowa sytuacja kryzysowa. Zwykle osłabienie złotego łagodzi konsekwencje kryzysów. To jest zresztą główny argument zwolenników pozostania przy własnej walucie. Czy on stracił znaczenie?

W okres wojny weszliśmy z przegrzaną gospodarką. W wyniku wojny nastąpi spowolnienie, które może w jakimś stopniu przywrócić równowagę, ale deprecjacja waluty ją z kolei zwiększa. Przeciwnie, potrzebujemy aprecjacji złotego. Prezes NBP mówił w styczniu, że tego sobie życzy, że będzie do tego dążył. Ale z powodu wybuchu wojny to nie nastąpiło. Inwazja Rosji na Ukrainę spowodowała wzrost premii za ryzyko związane z inwestowaniem w Polsce jako kraju graniczącym z obszarem objętym konfliktem. Oczywiście NBP mógłby doprowadzić do aprecjacji kursu nawet w takich okolicznościach, musiałby jednak w tym celu podwyższyć stopy procentowe w takim stopniu, aby skompensować wzrost premii za ryzyko.

Dlaczego tego nie zrobił?

Bo byłoby to kosztowne, mogłoby wywołać recesję. A przy tym sukces nie byłby gwarantowany, mogłoby wystąpić sprzężenie zwrotne, gdy gwałtowne podwyżki stóp procentowych wzmogłyby panikę i zwiększyły premię za ryzyko. To oznacza, że w sytuacji, w której pojawia się zagrożenie dla Polski – czy to realne, czy domniemane przez inwestorów – autonomia polityki pieniężnej jest ograniczona. A przecież utrata tej niezależności to jest – teoretycznie – największy koszt obecności w strefie euro.

Prof. Belka wkrótce po tej wypowiedzi z 2014 r. tłumaczył, że wydarzenia w Ukrainie zmieniły jego opinię tylko na temat politycznych korzyści przyjęcia euro. Zastrzegał natomiast, że nie zmienił oceny ekonomicznych konsekwencji wymiany złotego na euro, którą określił jako „ostrożna do negatywnej". I na osiem lat temat przycichł, co pokazuje, że ten polityczny kontekst się zmienia. Czy nie jest tak, że ostatecznie decyzje o tym, czy chcemy być w euro, należy podjąć na bazie argumentów ekonomicznych, które obowiązują stale?

Nie przekonuje mnie to. Po pierwsze, niektóre z argumentów ekonomicznych straciły wagę – jak ten o znaczeniu autonomicznej polityki pieniężnej. Po drugie, bezpieczeństwo państwa, suwerenność, jest sprawą nadrzędną. Przynależność do strefy euro można traktować jako rodzaj polisy ubezpieczeniowej, która nam to zagwarantuje. Jeśli uznamy, że wejście do unii walutowej zwiększy nasze bezpieczeństwo, to wtedy dywagacje o tym, jaka za kilka lat będzie polityka Rosji, stracą znaczenie. W przeciwnym wypadku ten temat będzie wracał, nawet jeśli obecna wojna się skończy pomyślnie dla Ukrainy. Świadomość, jak szybko zmienia się nasza sytuacja, już z nami zostanie. Przecież graniczymy też z Białorusią i obwodem kaliningradzkim.

Jak rozumieć dzisiejsze apele, żeby jak najszybciej wejść do strefy euro? Mamy już teraz się o to starać, czy dopiero, gdy opadnie wojenny kurz, żeby być w unii walutowej w razie następnego konfliktu w regionie?

Realizacja tego postulatu napotyka dwa problemy: zagraniczny i krajowy. Zagraniczny polega na tym, że trudno sobie wyobrazić jakąś szybką ścieżkę wejścia do strefy euro, pozwalającą obejść zapisy traktowe, w szczególności dotyczące tzw. kryteriów z Maastricht. Obecnie nie spełniamy dwóch z nich: mamy za wysoką inflację i za wysokie stopy procentowe. Możemy oczywiście zabiegać o to, żeby przyjęto nas do unii walutowej mimo to, ale kontekst polityczny nam nie sprzyja. Polska nie realizuje obecnie zaleceń Komisji Europejskiej dotyczących praworządności. To, że KE nie zatwierdziła naszego Krajowego Planu Odbudowy, jest tego bezpośrednią konsekwencją. Trudno sobie wyobrazić, aby kraj, który ma takie stosunki z KE, dostał zielone światło dla przyspieszonej i pozatraktatowej akcesji do strefy euro. Krajowy problem to z kolei konieczność zmiany konstytucji. To wymaga konsensusu politycznego, którego nie ma. Można próbować go wymusić na politykach, organizując referendum. Ale w sytuacji, gdy rząd, który jest przeciwko euro, ma istotny wpływ na opinię publiczną, trudno oczekiwać, że referendum zakończyłoby się wygraną zwolenników euro. Ich przegrana oznaczałaby z kolei, że na jakiś czas temat akcesji byłby zamknięty.

A może wystarczyłaby sama deklaracja rządu, że będziemy dążyć do członkostwa w strefie euro, żeby odnieść korzyści polityczne, o których pan mówił?

Taka deklaracja raczej nie byłaby wystarczająco wiarygodna. W obozie Zjednoczonej Prawicy byłby konflikt. Ostatecznie postulaty, że powinniśmy na nowo rozważyć wprowadzenie euro, rozumiem jako wezwania do poszerzenia spektrum analizy. Dyskusja na temat integracji monetarnej tradycyjnie koncentruje się na argumentach ekonomicznych, które ewoluują w czasie wraz z teorią ekonomii i zmieniającymi się trendami w gospodarce światowej. Teraz jednak widać, że należy też wziąć pod uwagę kwestie bezpieczeństwa Polski i długofalowych konsekwencji pozostawania poza unią walutową w trudniejszej i mniej stabilnej sytuacji geopolitycznej.

Rozumiem, że niektóre argumenty przeciwko euro straciły znaczenie, ale inne chyba wciąż obowiązują. Przykładowo, w raporcie z jesieni 2014 r. NBP oceniał, że to, czy odniesiemy korzyści z euro, będzie zależało m.in. od tego, czy wykształcimy alternatywne wobec kursu walutowego i krajowej polityki pieniężnej mechanizmy stabilizowania koniunktury i czy będziemy w stanie konkurować na globalnych rynkach inaczej niż kosztami pracy. Wydaje się, że ani jeden, ani drugi z tych warunków nie jest spełniony. Czy to oznacza, że polisa ubezpieczeniowa, którą – jak pan powiedział – byłoby przyjęcie euro, byłaby dla nas kosztowna?

Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Trzeba gruntownie policzyć, czy korzyści z przyjęcia euro skompensują koszty oddania części autonomii. Powinniśmy to robić przynajmniej raz na dekadę, może częściej. Takich analiz dawno nie było i dlatego trudno mi się zgodzić z kategoryczną oceną prezesa NBP, że rozważanie wejścia do unii walutowej jest sprzeczne z interesem Polski.

Na pewno jest tak, że niektóre z tych kosztów zmalały. Przykładowo, polski eksport jest w dużej mierze realizowany w ramach globalnych łańcuchów wartości dodanej. Kurs waluty odgrywa w takich okolicznościach mniejszą rolę. Aby pobudzić eksport przez osłabienie waluty, zmiana musi być większa niż dawniej, a to wiąże się z pewnymi kosztami. Druga kwestia to malejąca krańcowa skuteczność niekonwencjonalnej polityki pieniężnej: każdy kolejny krok, rozszerzenie arsenału instrumentów jest coraz mniej skuteczne. Główną rolę w zarządzaniu cyklem koniunkturalnym przejmuje polityka fiskalna. To też zmniejsza koszt rezygnacji z autonomicznej polityki pieniężnej. Przed pandemią kurs złotego był bardzo stabilny, co zmniejszało korzyści związane ze zmniejszeniem wahań kursowych po ewentualnym przyjęciu euro. Malejące realne stopy procentowe w Polsce też ograniczały jedną z korzyści z tytułu członkostwa w unii walutowej. Ale ostatnio zmienność kursu złotego wzrosła.

Dr Jakub Borowski

Jest głównym ekonomistą Credit Agricole Bank Polska i adiunktem w Szkole Głównej Handlowej. W pracy naukowej koncentruje się na polityce pieniężnej i integracji monetarnej. Jest autorem wielu analiz dotyczących kosztów i korzyści z tytułu wprowadzenia euro w Polsce. W latach 2012–2015 był członkiem Rady Gospodarczej przy prezesie Rady Ministrów. W latach 1999–2007 pracował w NBP, był m.in. naczelnikiem Wydziału Polityki Pieniężnej w Departamencie Analiz Makroekonomicznych.

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Materiał Promocyjny
Nowy samochód do 100 tys. zł – przegląd ofert dilerów
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych