Na rynku można usłyszeć, że to Quercus TFI wyśrubowało zasady dzielenia się opłatami z dystrybutorami. Podobno to wy doprowadziliście do sytuacji, w której TFI muszą się dzielić znaczną częścią opłaty za zarządzanie z dystrybutorem.
Też spotkałem się z tymi opiniami. W latach 2009–2010 mieliśmy dobry okres zbierania aktywów, prawdopodobnie niektórzy konkurenci w ten właśnie sposób tłumaczyli sobie nasz sukces na tym polu. Ale tak naprawdę to była kwestia wyników inwestycyjnych. Stawki naszych umów są rynkowe, przekazujemy sprzedawcom 100 proc. opłaty dystrybucyjnej i 50–60 proc. udziałów w opłacie za zarządzanie (można to sprawdzić w naszych raportach finansowych). My też chcemy być zyskowną firmą i nie możemy się dzielić z dystrybutorami zbyt dużą częścią naszych przychodów. Rzeczywiście są okresy presji ze strony dystrybutorów – jednak żądanie stawek typu 60–70 proc. jest moim zdaniem nieracjonalne. W takim wypadku po prostu nie zdecydowalibyśmy się na współpracę.
Dlaczego wasze fundusze są przeznaczone tylko dla klientów zamożnych – odcinacie się od inwestorów detalicznych?
Inwestorzy zamożni to jedyny segment rynku, który jest naprawdę otwarty dla TFI nienależących do żadnej dużej grupy kapitałowej. Segment klienta detalicznego jest właściwie opanowany przez duże banki – PKO BP, Pekao, ING, BZ WBK – nie było sensu tworzenia funduszy, które byłyby adresowane do klientów, do których i tak nie mielibyśmy dostępu. Po czterech i pół roku działalności średni stan rejestru naszego klienta wynosi grubo powyżej 200 tys. zł.
Nie widzicie ryzyka w tym, że wasze fundusze mogą jednak trafić do inwestorów detalicznych pośrednio – poprzez inne fundusze czy produkty ubezpieczeniowe?