Powiedzieć, że przyczyną tarapatów finansowych spółek, których obligacje były lub są notowane na Catalyst, jest zbyt duże zadłużenie, to tak jakby oświadczyć, że przyczyną rozwodów są małżeństwa. I choć nie istnieje żaden wzór na bankructwo, który można byłoby opatentować, to dotychczasowe przypadki pozwalają wyciągnąć pewne wnioski, pozwalające także w przyszłości wyłowić sygnały alarmowe.
Zobowiązania i kapitały własne
Pierwszym przykładem spółki z Catalyst, która nie spłaciła na czas zadłużenia z obligacji, było Anti (obligacje zapadły w czerwcu 2011 r.). W raporcie za III kw. 2010 r. – na ponad siedem miesięcy przed wykupem – spółka wykazała wysoką dźwignię finansową (zobowiązania przekraczały kapitał własny 14-krotnie) oraz sporą lukę między krótkoterminowymi należnościami i zobowiązaniami (co zagraża płynności finansowej). Do tego wszystkiego spółka zaraportowała stratę operacyjną, a więc brak wypracowanych środków na obsługę zadłużenia. Kto sprzedał obligacje natychmiast po publikacji raportu, mógł wycofać się bez strat. Kto czekał dalej (do lutego 2011 r.) mógł sprzedać je za 65 proc. nominału.
Czytelny sygnał płynął z lektury raportu Budostalu-5, który sześć tygodni przed złożeniem wniosku o upadłość opublikował raport kwartalny, z którego wynikało, że jego zobowiązania przekraczają kapitał własny 152-krotnie. Spółka wykazała także 8 mln zł straty operacyjnej (a więc brak zysków, które mogłyby zostać przeznaczone na obsługę zadłużenia). Mimo to kurs załamał się dopiero po złożeniu wniosku o upadłość.
Wysoka dźwignia nie zawsze jest warunkiem pojawienia się kłopotów z obsługą zadłużenia. Czasem do zachwiania płynności wystarczy, że firma mimo przyzwoitego bilansu, nie generuje odpowiednio wysokich środków z działalności operacyjnej. Tak było np. w przypadku Redanu (spółka porozumiała się z wierzycielami) czy z Polsportem (do dziś nie spłacił wszystkich obligacji, które zapadły w maju 2012 r.), czy z Religą (upadłość likwidacyjna). Przypadek tej ostatniej spółki jest o tyle interesujący, że początkowo raport kwartalny (za I kw. 2012 r.) wskazywał na silne rozbieżności między krótkoterminowymi zapasami i należnościami (co było sygnałem do sprzedaży obligacji jeszcze po atrakcyjnej cenie), a później spółka skorygowała raport, zamieniając miejscami zobowiązania krótko- i długoterminowe. Nie miało to już praktycznego znaczenia, bo do czasu korekty, spółka zawiesiła spłatę odsetek.
Właściciel ma głos
Osobnym przypadkiem jest Oshee. Po publikacji raportu za 2011 r. w końcówce czerwca 2012 r. (strata netto i operacyjna, ujemny kapitał własny) obligacje pikowały do niewiele ponad 50 proc. nominału. Z bilansu wynikało bowiem, że spółka nie ma szans spłacić obligacji zapadających w październiku. Jednak po jej dokapitalizowaniu i poprawie wyników w I półroczu, Oshee szczęśliwie zrefinansowała emisję, po drodze skupując własne papiery, korzystając z ich niskiej wyceny.