A administracja Stanów Zjednoczonych zwyczajnie straszy, po to, aby osiągnąć cel w postaci wypracowania nowych umów handlowych. Zwłaszcza że deadline 9 lipca został zamieniony na 1 sierpnia, a tu też mogą pojawić się jakieś wyjątki.

Tyle że komu bardziej zależy na umowach – USA, czy drugiej stronie? Casus Japonii, gdzie była cała seria spotkań na wysokim szczeblu, a Trump od maja mówił, że deal będzie już zaraz, pokazuje, że nic nie jest pewne.

Nieoficjalnie mówi się, że umowy są asymetryczne na korzyść USA i wybór pozostaje pomiędzy złą umową a bardzo złą umową. Chyba że mamy do czynienia z relatywnie silnym graczem, jak Unia Europejska, w przypadku której USA wiedzą, że nie mogą pozwolić sobie na nazbyt wiele. Ale nawet tu mogą pojawić się różne presje i nieoczekiwane ruchy, co zresztą widać było we wtorek po kursie EUR/USD.

Najbliższe tygodnie upłyną pod znakiem „negocjacyjnego kołowrotka”, co jest dobrym pretekstem do realizacji zysków z rajdu ryzyka w ostatnich tygodniach. To może stworzyć prodolarowy impuls i jednocześnie osłabić złotego. Czy dużo? Niekoniecznie, choć okolice oporów 3,66 zł na wykresie dolara i 4,26 zł na wykresie euro mogą zostać przetestowane. Wiele będzie zależeć od zachowania się kursu pary EUR/USD, gdzie ważne wsparcia to okolice 1,1630 i 1,1572. Ich złamanie mogłoby sugerować jakiś większy ruch na rynkach.